• Felietony
  • Legendy przejmują władzę w polskich związkach sportowych

Legendy przejmują władzę w polskich związkach sportowych

Patrząc na Bońka – powinny wystrzegać się syndromu tłustego kota 

Zmiany, zmiany, zmiany – gdzie się nie spojrzy, w polskich związkach sportowych następuje przekazywanie władzy. Pandemia przesunęła wybory nie o rok, choć po prawdzie to ówczesna minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk uchyliła taką furtkę. O ile w dyscyplinach olimpijskich było to zrozumiałe – a nawet w pełni uzasadnione, dopiero bowiem po igrzyskach w Tokio, dopełnił się cykl przygotowawczy, po którym zwykle dochodziło do rozliczeń – o tyle na przykład w PZPN ekipa Zbigniewa Bońka trwała, żeby tylko trwać jak najdłużej. Mimo że po raz ostatni Biało-Czerwonych piłkarzy widziano na IO 29 lat temu, a zatem jeszcze w poprzednim stuleciu… Do federacji piłkarskiej wrócę, natomiast warto zauważyć, że w innych znaczących związkach nastał czas byłych gwiazd światowego formatu. Otylia Jędrzejczak przejęła stery u pływaków, natomiast Sebastian Świderski u siatkarzy. Oboje nieprzypadkowo – także z racji PESEL-u – utożsamiani są z nową falą. Oboje mają szansę zrobić wiele dobrego w swych sportach, których funkcjonowanie znają przecież od podszewki. 

Także z uwagi na nazwiska, które w krótkiej perspektywie powinny kojąco wpłynąć na wizerunek związków. A niczym magnes – na sponsorów. Po przypadkach Bońka w PZPN, któremu w drugiej kadencji udzielił się syndrom tłustego, leniwego kota, warto jednak, aby delegaci, którzy zagłosowali na nowych prezesów pamiętali, że nazwiska nie tylko nie grają. Nie dają także patentu na dobre zarządzanie federacjami na długim dystansie. Są przydatne w początkowej fazie po przejęciu władzy, ale później – liczą się przede wszystkim kompetencje, pomysły i ludzie, którymi prezesi się otoczą. Na picu – nie da się jechać bez końca. O czym Zibi przekonał aż nazbyt dobitnie, gdy po pandemicznym przedłużeniu kadencji jego filozofia sprawowania władzy stała się niestrawna dla środowiska; zaś sam Boniek na posadzie prezesa PZPN – zrobił się przeterminowany. Niekwestionowane legendy polskiego pływania i siatkówki powinny o tym pamiętać. Mogą dać nowy impuls swoim dyscyplinom, ale powinny zapamiętać przestrogę o zbyt szybkim nasyceniu się… 

Zbigniew Boniek

**

Od zmiany prezesa w PZPN upłynął już ponad miesiąc, ale to nie oznacza, iż w piłkarskiej federacji skończył się wyborczy ferment. Przeciwnie, w ostatnich dniach zamieszanie i tarcia w zwycięskiej – szerokiej – koalicji Cezarego Kuleszy jeszcze się wzmogły. Powodem było bowiem układanie składów poszczególnych komisji, które na najbliższym posiedzeniu – zaplanowanym na 9 października – ma zatwierdzić zarząd związku. Nie dziwne zatem, że poszczególni wojewódzcy baronowie, z Henrykiem Kulą z Katowic, prężyli muskuły chcąc pozyskać jak najwięcej przywilejów dla ludzi ze swych regionów. W końcu po to wygrywali wybory, żeby mieć jak największy wpływ na funkcjonowanie dyscypliny, który można uzyskać poprzez odpowiednie usytuowanie najbliższych współpracowników. Swoje trzy grosze próbował ugrać także Andrzej Placzyński z agencji SportFive, od kilku dekad szara eminencja w polskim futbolu. Co jeszcze spotęgowało chaos, ale zdaje się, że nie bardziej niż dalsza obecność Bońka, który najwyraźniej nie zamierza odzwyczajać się od pociągania za najważniejsze sznurki w naszej piłce nożnej. 

Boniek był osobą, która – jak twierdzą wtajemniczeni – najmocniej przestrzegała Kuleszę przed Kulą w trakcie kampanii wyborczej. Oczywiście, były prezes PZPN postawił na przegranego konia, Marka Koźmińskiego, więc prawdopodobne, że w ten sposób zamierzał skłócić koalicjantów z przeciwnej strony barykady. Zwłaszcza że ci praktycznie od startu wyścigu po schedę po nim mieli miażdżącą przewagę. Zwaśnienie zwycięskiego obozu nie powiodło się, ale – jak słychać z siedziby przy ul. Bitwy Warszawskiej 1920, poprzedni prezes nadal stara się uprawiać politykę spod znaku One Man Show. Jako prezes honorowy – a tytuł ten został mu przyznany w sposób zupełnie bezkrytyczny przez Walne Zgromadzenie, mimo że Kulesza był przestrzegany przez sporą część stronników, że niesie to zagrożenie – Boniek dostał w PZPN gabinet, do którego wstęp ma także jego osobista asystentka, była dyrektor biura zarządu Kamila Wiktor. Nadal może użytkować także służbowe Volvo, natomiast bezterminowo przysługuje mu prawo uczestnictwa w zarządach. 

Po meczu z Anglią Zibi skorzystał także z portalu „Łączy Nas Piłka”, publikując – po oskarżeniach ze strony Anglików pod adresem Kamila Glika o rasistowską wypowiedź – oświadczenie. Choć wcześniej miał podobno umawiać się z Kuleszą, że wystosują wspólny komunikat, który wówczas zyska lepszy wydźwięk. W końcu zjednoczone siły obecnego prezesa PZPN i aktualnego wiceprezydenta UEFA to nie to samo, co każde z tych dział pojedynczo… Efekt końcowy jest taki, że bodaj w środę w ubiegłym tygodniu Janusz Basałaj – dotychczasowy dyrektor Departamentu Komunikacji i Mediów – któremu przypisano odpowiedzialność za publikację stanowiska byłego prezesa na związkowej witrynie odbył z Kuleszą rozmowę na temat… rozwiązania umowy o pracę. I mimo że Basso znajduje się w przedemerytalnym okresie ochronnym, znaleziono kompromis w tej sprawie; na mocy którego Tata Janusz – jak bywa nazywany w środowisku – pożegna się z PZPN.  

A to najlepszy dowód, że sprzątanie po Bońku i jego ekipie – choć nie ma rozmachu rewolucyjnego – jest realizowane w sposób zdecydowany. Co jest dobrą wiadomością dla polskiego futbolu, w którym ostatnie pięć lat zaniedbań – przede wszystkim w szeroko pojętym szkoleniu, ale także biorąc pod uwagę choćby szkodliwe rozwiązania regulaminowe wprowadzone w ekstraklasie – będzie odbijać się czkawką jeszcze przez długi czas. Im szybciej jednak zaczną się zupełnie nowe porządki oparte na świeżym spojrzeniu, tym większa będzie szansa na wyrwanie się z marazmu. 

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.

Przeglądając tę stronę akceptujesz politykę cookies oraz regulamin strony więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close