• Felietony
  • Czy w LM ktoś znajdzie sposób na Wunderwaffe z Bawarii?

Czy w LM ktoś znajdzie sposób na Wunderwaffe z Bawarii?

Turniej Final 8 rozgrywany w Lizbonie był jedynym sensownym pomysłem na dokończenie obecnej edycji i uratowanie biznesu, jakim jest Liga Mistrzów. Choć nie wszędzie pomysł został przyjęty z entuzjazmem, to w trakcie rozgrywania zyskiwał coraz więcej zwolenników. Formuła zaczerpnięta z imprez, w których reprezentacje krajów rywalizują na neutralnym terenie, sprawdza się bowiem nadspodziewanie dobrze. I sypie niespodziankami.

Ostatni raz w 2020 roku we Francji mecze o ligowe punkty były rozgrywane 8 marca. Wówczas Olympique Lyon przegrał na wyjeździe z Lille 0:1 i spadł na 7 miejsce; pierwsze nieuprawniające do występów w europejskich pucharach w edycji 2020-21 (przed 28. kolejką plasował się na 5. pozycji). Wówczas nikt nie zdawał sobie sprawy, że rozgrywki nie zostaną wznowione. I, na logikę, nikt nie miał prawa stawiać, że niemal pół roku później dwa francuskie kluby zameldują się w półfinale Champions League. Gdyby bowiem redaktor naczelny magazynu „France Football”, Pascal Ferre, miał tak bogatą wyobraźnię i niesamowite wyczucie nie odwołałby przecież plebiscytu o Złotą Piłkę, (co stało się 21 lipca). Tymczasem zwariowany, storpedowany przez pandemię i niedokończony w Ligue 1 sezon może mieć fantastyczne zakończenie dla klubów z tego kraju. Ba, już jest bajkowo. Okazało się bowiem, że brak rytmu meczowego wcale nie musi być przeszkodą na drodze na półfinału Ligi Mistrzów. Warto zresztą w tym miejscu odnotować, że Bundesliga – która również ma dwóch przedstawicieli na tym etapie rywalizacji – finałową ligową kolejkę rozegrała w ostatni weekend czerwca. Zatem RB Lipsk i Bayern – który tydzień później sięgnął jeszcze po Puchar Niemiec – miały dość czasu na wypoczynek przed Final 8. Co, jak się wydaje, miało kluczowe znaczenie dla niemiecko-francuskiego zestawu, który zameldował się w gronie 4 najlepszych uczestników Champions League.

Lyon - Bayern

Z jakiego powodu głównym faworytem jest Bayern Monachium

Faworytem, i to zdecydowanym, do końcowego triumfu jest oczywiście Bayern Monachium. Zespół Hansa-Dietera Flicka w 2020 roku nie bierze jeńców. Po majowym restarcie Bundesligi i DFB Pokal wygrał w sumie 11 meczów na krajowym podwórku. Czyli wszystkie, które rozegrał. Przed restartem było ciut gorzej. Ciut, bowiem po styczniowym wznowieniu rozgrywek do wywołanego pandemią lockdownu „tylko” 10 z 11 zaplanowanych w tym okresie spotkań FCB wygrał. Zaś jedenaste – zremisował. W Lidze Mistrzów – już na dystansie 9 meczów obecnej edycji – jeszcze się nie potknął. Zdobył przy tym niemal 40 goli, a nie stracił nawet 10 w najbardziej przecież elitarnych klubowych rozgrywkach świata. Barcelonę w ćwierćfinale wręcz zdemolował, i to brutalnie, ale co w tym było najciekawsze – bardzo dyskretnie używając do tego celu Roberta Lewandowskiego. A zatem swego lidera, najlepszego strzelca, maszynę nie do zdarcia, i gościa dla którego szef klubu, Karl-Heinz Rummenigge domagał się przywrócenia wspomnianego plebiscytu o Złotą Piłkę w tym roku.

Okazało się, i to w kluczowym momencie rywalizacji o uszaty Puchar LM, że Robert wcale nie musi być aktorem pierwszoplanowym, żeby Bayern zasługiwał na miano Wunderwaffe. Thomas Mueller, Serge Gnabry i Ivan Perisić także mogą odgrywać najważniejsze role. I to z takim rozmachem, że na pomeczowej konferencji prasowej Mueller poproszony o porównanie piątkowego pogromu Barcelony do rozjechania przez reprezentację Niemiec Brazylii w półfinale MŚ 2014 (wówczas było 7:1), stwierdził, że w spotkaniu z Kanarkowymi Die Mannschaft nie miała aż takiej kontroli jak w starciu z Katalończykami.

W tym miejscu warto przytoczyć jeszcze jeden cytat, tym razem z Artura Wichniarka. Otóż Arturo Vidal uprzedzał przed meczem byłych klubowych kolegów z Bawarii, żeby uważali, bo nie grają z przeciwnikiem z Bundesligi, tylko ze znacznie silniejszej La Ligi. No i Bayern rzeczywiście pokazał, że nie był to krajowy rywal, bo w Bundeslidze z nikim nie wygrali 8:2. Nawet z Mainz, jak trafnie i dowcipnie podsumował Wichniarek w studiu Polsatu Sport. To zdanie to jednocześnie przesłanie dla zawodników Olympique Lyon (a może też i PSG). Liga niemiecka była rzeczywiście wyraźnie słabsza w rankingu UEFA od hiszpańskiej i angielskiej, ale konfrontacja z przedstawicielami La Ligi w ćwierćfinałach LM zweryfikowała tę klasyfikację. Bayern i Lipsk zaprezentowały się znakomicie nie tylko pod względem motorycznym; również taktycznym i czysto piłkarskim. I na pewno nie zawahają się użyć wspomnianych atutów również w półfinałach.

Inna sprawa, że przeciwnik demonstrujący styl taki jak Lyon, defensywny i obliczony na zabójcze kontrataki, wydaje się idealny do tego, żeby partnerzy rozprowadzili Lewandowskiego na finiszu wyścigu, którego stawką są indywidualne rekordy. Najwięcej goli w jednym sezonie LM – 17 – zdobył dotychczas Cristiano Ronaldo. Natomiast do podium w snajperskiej klasyfikacji strzelców wszech czasów Champions League (i do Raula Gonzaleza) Robertowi – aktualnie 4. pozycja – brakują 4 trafienia. Wyżej są już oczywiście tylko Leo Messi i Ronaldo. Zatem? Jeśli weźmiemy pod uwagę, że RL9 zdobył w tym sezonie 34 gole w Bundeslidze, 6 w Pucharze Niemiec, i już 14 w Lidze Mistrzów – i ewidentnie znajduje się w życiowej formie, zachwyca nawet zagraniami lewą nogą, luzem, wizją gry i w zasadzie wszystkim, czym może zachwycić napastnik – to najlepsza aktualnie „9” świata z pewnością stoi przed szansą, żeby jeszcze w sierpniu na trwałe zapisać się w księgach rekordów spisywanych przez statystyków Ligi Mistrzów.

RB Lipsk - PSG

Dzięki komu PSG ma większe szanse przed półfinałem

Zdecydowanym faworytem półfinału, który zostanie rozegrany jako pierwszy, jest zespół Paris Saint-Germain. Ekipa Thomasa Tuchela wywalczyła awans do tej fazy w ostatnich minutach, zatem ktoś może powiedzieć, że w szczęśliwych okolicznościach. To jednak nie będzie polegało na prawdzie. Przez cała drugą połowę rywalizacji z Atalantą kibice obserwowali bowiem wielką dominację paryżan (w sumie ponad 60 procent posiadania piłki, 16 strzałów, 6 celnych). A o wyeliminowaniu Atalanty przesądziła indywidualna jakość. Choć nie bez racji mawia się, że pieniądze w piłkę nie grają, to nie sposób nie zauważyć, iż to duet NeymarKylian Mbappe (za który PSG zapłaciło w sumie ponad 400 milionów euro) doholował ekipę ze stolicy Francji do półfinału. W sytuacji, gdy głośno o obu gwiazdorach spekuluje się, że chętnie przeprowadziliby się do Hiszpanii (pierwszy do Barcelony, drugi do Madrytu).

Młodszy z wymienionych – niedawny rekonwalescent – na boisko wszedł dopiero w trakcie gry, kiedy Tuchel zauważył, że musi rzucić na szalę wszystko, co ma najlepszego. Gdyż w przeciwnym przypadku może podzielić los kilku słynnych poprzedników na trenerskiej ławce PSG – z Włochem Carlo Ancelottim na czele. I tym pociągnięciem sprawił, że Atalanta nie szukała kolejnego trafienia. Nie tylko dlatego, że piszącym romantyczną opowieść Włochom brakowało już sił. Zdawali sobie po prostu sprawę z siły rywala, którego napędza – co prawda bardzo nieskuteczny, fatalnie pudłujący w znakomitych sytuacjach, jakby w ogóle nie czuł piłki – Neymar. Brazylijczyk zaliczył w ćwierćfinałowym spotkaniu 16 udanych dryblingów, momentami wręcz ośmieszając rywali. Długo jednak nie miał z kim rozegrać decydujących ataków. Wprowadzenie Mbappe było więc niczym zamontowanie brakującego ogniwa. Neymar nie musiał bazować wyłącznie na swojej kreatywności, szybkości i technice; Kylian jest po prostu piłkarzem z jego półki, czyli tej najwyższej. I kopciuszek z Bergamo nie znalazł argumentów, aby ten duet wirtuozów powstrzymać.

Być może zresztą spotkanie z Atalantą kiedyś zostanie uznane za przełomowe w najnowszej historii PSG. Dotąd bowiem drużyna finansowana przez katarskich szejków zawodziła w decydujących momentach rywalizacji w Champions League. Na przeszkodzie stawały kontuzje kluczowych graczy, ale również paraliż, który wywoływała presja wyniku w LM, niewątpliwie nakładana przez hojnych właścicieli. Teraz Mbappe zdążył się wyleczyć na czas, natomiast uraz, z którym zmaga się trener Tuchel nie ma wpływu na jego pracę podczas meczów. W ćwierćfinale szkoleniowiec wymógł przecież na zawodnikach, żeby mimo niekorzystnego wyniku i szybko upływających minut realizowali założoną taktykę. Bo wiedział, że była właściwa, a brakowało jedynie detali przy wykończeniu, błysku i precyzji pod bramką rywala. Dlatego pomógł zespołowi zmianami. Między 60. a 79. minutą wykorzystał wszystkie pięć (łącznie z wymuszonym zastąpieniem Keylora Navasa w bramce). I trafił z roszadami, to przecież średnio pasujący do panteonu gwiazd Eric Maxim Choupo-Moting okazał się zdobywcą najważniejszego (dotąd) gola w tym roku dla PSG. I w nagrodę dostał od Neymara statuetkę dla MVP meczu, przez jurorów przyznaną Brazylijczykowi.

W sumie ten z pozoru nieistotny gest wspomniany na końcu, może dla PSG okazać się kluczowy. Pokazuje bowiem, że Neymar dorósł do roli lidera. A na dodatek znajduje się w wybornej formie. OK., nie czuł piłki w pierwszej części rywalizacji z Atalantą, ale każdy kolejny kontakt działał na jego korzyść. Imponował swobodą i radością gry, cieszył się golami partnerów i bawił się rozprowadzaniem akcji. A tak nastawiony Brazylijczyk jest skarbem. Z czego nie tylko utykający, ale nadążający za najnowszymi trendami Tuchel doskonale zdaje sobie sprawę.

Czego może zabraknąć w układance Nagelsmanna w RB Lipsk

Naprzeciw Tuchela stanie inny przedstawiciel niemieckiej szkoły trenerskiej, uznawany za genialne dziecko w tej specjalności – Julian Nagelsmann, który na ćwierćfinałowym rozkładzie ma Diego Simeone. A zatem – szkoleniową legendę. I człowieka, którego styl (określając delikatnie) nie urzeka. Widząc jednak efekty kibice nie tylko godzą się na taki futbol, ale i kupują tę jego wersję. A przecież JN musiał poradzić sobie nie tylko z Cholo i jego „cierpiącym”, ale za to bardzo doświadczonym Atletico Madryt, ale także wyrwami we własnym zespole. Przecież Timo Werner, którego nie ma już do dyspozycji w Final 8, to był centralny ośrodek nerwowy zespołu. Nie tylko egzekutor, ale i lider, wokół którego strategię budowała ta młoda, szybka i świetna w każdym aspekcie przygotowania motorycznego drużyna. Natomiast leczący kontuzję Ibrahima Konate nie bez powodu uznawany jest gracza z największym potencjałem w defensywnej formacji RB.

I trzeba oddać 33-letniemu trenowi, że wszystkie przeszkody wziął w świetnym stylu. I już wprowadził klub z Lipska, który powstał w 2009 roku, do… historii. Po roku istnienia RB awansował do czwartej ligi. Po pięciu latach przebił się z Reginalligi, w 2016 awansował do Bundesligi. Na podium w Niemczech stanął po ośmiu latach od założenia; po zaledwie 11 zameldował się w półfinale Champions League. Czy nad tak prowadzonym projektem rysuje się w ogóle sufit? Pytanie wydaje się retoryczne, zwłaszcza że Nagelsmann – pracujący w Lipsku od nieco ponad roku – świetnie wpisał się w realia RB. Przecież zespół Hoffenheim, który prowadził wcześniej, także był dobrze poukładany taktycznie, w jego strategii nie brakowało świeżych, niesztampowych pomysłów. Młody trener gra z zespołem w trakcie meczu, i potrafi na bieżąco zaproponować rozwiązanie trudne do szybkiego przeczytania przez przeciwników. Tyler Adams, a zatem bohater ćwierćfinałowej konfrontacji z Atletico, w wywiadzie dla „The Athletic” przyznał przecież bez ogródek (i nie bacząc, że może zostać uznany za lizusa): – Byłem w szoku, jak jedną decyzją potrafi odmienić mecz. Zwraca uwagę na szczegół, o którym nigdy bym nie pomyślał, i mówi, co mamy zmienić. A kiedy to się udaje, wygrywamy mecz. Treningi są niesamowite. Nie powtarzamy tych samych ćwiczeń, codziennie czeka na nas inny scenariusz. Na boisku chcemy tworzyć chaos i nad nim panować, rozumieć, co się dzieje, gdy przeciwnik zaczyna się w tym gubić. Nie sądzę, żeby było wiele drużyn, które chciałby się z nami zmierzyć. Jesteśmy trudni do okiełznania, szybcy i niewygodni.

Z kolei Nagelsmann w jednym z wywiadów stwierdził, że po odejściu Wernera otworzyła się szansa dla pozostałych zawodników. Bo teraz inni mogą rozwinąć skrzydła, wykreować nowych liderów i wypełnić pustą przestrzeń, którą zostawił po sobie Timo. I ta wypowiedź dowodzi, że trener wierzy w umiejętności, kreatywność i uniwersalność własnych żołnierzy. Ma też jednak świadomość, że RB na obecnym etapie tworzenia nie jest zespołem skończonym. Owszem, Kevin Kampl, Christopher Nkunku, Marcel Sabitzer, Daniel Olmo czy Dayot Upamecano – który zebrał bodaj najwięcej braw za starcie z Atletico – to w komplecie piłkarze z wysokiej półki. Problem w tym, że żaden z nich nie osiągnął jeszcze (a zwłaszcza Yussuf Poulsen poziomu Wernera. A brak indywidualności tego pokroju w rywalizacji z Neymarem i Mbappe może okazać się kluczowy. Może, ale oczywiście nie jest przesądzone, że musi…

Dlaczego na Olympique Lyon nikt nie (będzie) stawiał w Lizbonie?

Olympique Lyon to w zestawie półfinalistów ubogi krewny. I to nie tylko dlatego, że jako jedyny w tym gronie nie uplasował się na podium w krajowej rywalizacji. I w ogóle nie zapewnił sobie startu w kolejnej edycji europejskich pucharów. Po prostu do Lizbony nie przyjechał nikt, kogo notowania – i sympatia u neutralnych kibiców – byłyby niższe. Przecież od początku w roli kopciuszka piszącego romantyczną sagę obsadzana była Atalanta, natomiast na czarnego konia typowano powszechnie RB Lipsk. Natomiast Francuzi mieli przepaść szybko i bez echa. Także z tego powodu, że z klubową kasą jest krucho.

Znany z tego, że nigdy nie szczypie się w język, prezydent OL Jean-Michel Aulas ujawnił, że decyzja o niewznawianiu rozgrywek Ligue 1 kosztowała jego klub ponad 100 milionów euro. I w rozmowie z „L’Equipe” nie ukrywał, że sytuacja gorsza niż zła. Ponieważ brak możliwości zarobkowania w europejskich pucharach w przyszłym sezonie sprawia, iż utracone wpływy mogą sięgnąć 80 milionów. A przed startem Final 8 nawet nie pomyślał – bo niby na jakiej podstawie, mając w tej samej części turniejowej drabinki Juventus Turyn, Manchester City i Bayern Monachium – że sezon i kasę można będzie jeszcze (ewentualnie) uratować wygrywając rywalizację w Lizbonie. Powiedział wprost: – Kilku naszych piłkarzy będzie chciało grać w europejskich pucharach, a my nie damy im takiej możliwości. Zatem będą chcieli odejść. I w zasadzie przygotował w ten sposób kibiców na smutne pożegnanie z Memphisem Depay’em (wart według transfermakt.de 44 mln euro), Houssemem Aouarą (49,5 mln) i Moussą Dembele (40 mln). Okazało się jednak, że przedwcześnie, bo nawet jeśli czołowi gracze rzeczywiście odejdą z Lyonu po Final 8, to zechcą to zrobić z przytupem. A może nawet podbić stawki na rynku transferowym.

Trener Rudi Garcia nie silił się na zaskakiwanie przeciwników wyrafinowaną taktyka, zdając sobie sprawę z ich jakościowej przewagi. Lyon gra zatem w Lizbonie wzmocnioną defensywą i czyha na zabójcze kontry. Często konstruowane jednym prostym podaniem za plecy obrońców przeciwnika. Piękne to oczywiście nie jest, ale – nawet jeśli Olympique musi liczyć na fart własnego bramkarza – wygodne dla rywali także nie. Wystarczy przytoczyć podstawowe statystyki z ćwierćfinału z Manchesterem City – posiadanie piłki zaledwie 33 procent. Strzały – tylko siedem (wobec 19 rywali). Za to aż 6 celnych (przy ośmiu Obywateli!). A ze wspomnianych sześciu aż trzy trafiły do siatki Edersona… Nikt zatem nie powinien mieć wątpliwości, że ten minimalizm się opłaca. Nawet jeśli – jak na Twitterze podsumował Zbigniew Boniek – za każdym razem francuski zespół wymienia 25 podań, żeby przesunąć się 5 metrów do przodu. Jak się okazuje – w futbol w dobie pandemii można grać skutecznie również w ten sposób.

Inna sprawa, że do osiągnięcia półfinału drużynie OL potrzebne były jeszcze zadziwiające pudła Gabriela Jesusa i Raheema Sterlinga – znajdujących się na czystych, stuprocentowych pozycjach – w rozstrzygającej fazie spotkania. Wówczas, gdy Kevin De Bruyne doprowadził do wyrównania. I piłkarze Pepa Guardioli nie tylko mogli, ale wręcz powinni pójść za ciosem. Lewandowski, Gnabry i Mueller nie zwykli wybaczać obrońcom tak wielkich błędów. I także dlatego wielkiego faworyta w półfinałowym starciu trzeba upatrywać w Bayernie. Mając jednak z tyłu głowy, że gracze z Lyonu zdążyli już przywyknąć do rywalizacji – i to skutecznej – mimo przystępowania do niej z teoretycznie przegranej pozycji. Przecież w konfrontacjach z Juventusem i Manchesterowi też nikt nie stawiał na OL. Nawet prezydent Aulas…

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.

Przeglądając tę stronę akceptujesz politykę cookies oraz regulamin strony więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close