Żarty właśnie się skończyły, ale nasi pucharowicze są już zmęczeni

Czy Fajdek może mieć odporność Zmarzlika? Właśnie tego życzę!

18-zespołowa ekstraklasa nie wywołuje zachwytów, bo nie może. Tak zresztą bywa zawsze, gdy mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Na początku sezonu brakuje powtarzalności, a nasi pucharowicze są już – najwyraźniej – zmęczeni. Przegrała, i to wyraźnie, Legia, lanie dostał Raków, tylko zremisowała Pogoń, która występ na międzynarodowej arenie ma już za sobą.  Śląsk także stracił punkty, tyle że w pierwszej kolejce, między bramkowymi popisami w starciach z Araratem Erywań. Trudno przewidzieć, jak potoczą się kolejne starcia tak zwanych eksportowych polskich zespołów. Pewne jest tylko tyle, że żarty się skończyły, i jeśli nasze drużyny chcą dobrać się do finansowego tortu przygotowanego przez UEFA, muszą zaprezentować się znacznie lepiej niż w weekend na ligowych boiskach. I pewnie ze dwa razy lepiej niż dotychczas spisywały się w kwalifikacjach Champions League  (Legia) i Ligi Konferencji (dwie pozostałe ekipy). Czy to w ogóle możliwe? 

Ekstraklasa typy bukmacherskie

Cóż, możemy pocieszać się tym, że nasz futbol klubowy jest tak alogiczny, że wszystko może się zdarzyć. Również (nieoczekiwanie) pozytywnego. Nic innego bowiem nie pozostało. Czesław Michniewicz nie pokazał przecież wszystkiego, co ma najlepsze w Radomiu. Dyspozycja fizyczna Legii jest daleka od optymalnej, forma piłkarska także pozostawia wiele do życzenia, ale przed wszystkim do poprawy jest kondycja psychiczna zawodników. Zaskakująca nerwowość, której skutkiem były dwie czerwone – jak najbardziej zasłużone – kartki, znamionująca frustrację mistrzów Polski musi zastanawiać. Gdy przystawi się ucho do legijnych kuluarów można co prawda usłyszeć, że w otoczeniu Dariusza Mioduskiego dominujące stały się opinie bardzo krytyczne na temat trenera Michniewicza, ale to nie powinno przekładać się na zespół. I na zachowanie piłkarzy. Zwłaszcza w starciach ze słabeuszami. Inna sprawa, że akurat z beniaminkami to Legia Michniewicza grać nie potrafiła już w poprzednim sezonie. Może nie ma więc sensu przedwcześnie załamywać rąk?

Braki kadrowe w zespole mistrzów Polski są ewidentne, a deficyt jakości w środkowej formacji po kontuzji, której nabawił się Bartosz Kapustka, jest widoczny gołym okiem. Może jednak teraz, kiedy wpływ z – co najmniej – fazy grupowej Ligi Konferencji jest już przesądzony właściciel Legii sięgnie wreszcie głębiej do kieszeni i wzmocni, a przynajmniej uzupełni kadrę? 

Na ruchy na rynku transferowym czekają, z jeszcze większą niecierpliwością, kibice w Zabrzu. Górnik pozyskał co prawda Łukasza Podolskiego, ale zapomniał obudować byłego mistrza świata wartościowymi zawodnikami. W efekcie podczas debiutu Poldiego w KSG, drużyna z Roosevelta była najsłabsza w całej ligowej stawce. W zasadzie niezdolna do podjęcia skutecznej rywalizacji z konkurentami górnej połowy tabeli, bo tak należy pozycjonować Pogoń i poznańskiego Lecha. Łukasz lepiej co prawda zaprezentował się w pomeczowym studiu niż na boisku w barwach zespołu Jana Urbana, ale czas powinien pracować na korzyść Niemca urodzonego w Gliwicach. Wydaje się, że Podolski przyjechał do Zabrza z gotowym pomysłem, na siebie i na Górnika, sensowne byłoby zatem, gdyby władze klubu pomogły mu w realizacji projektów. Nawet jeśli ewidentnie spóźniły się z innymi sensownymi ruchami na początek sezonu… 

**

Na igrzyskach coś wreszcie drgnęło w polskiej ekipie, choć  dwa medale po 10 dniach rywalizacji to dorobek grubo poniżej oczekiwań. Miały być krążki w szermierce, kolarstwie, windsurfingu, ale gdy przyszła olimpijska weryfikacja tylko wioślarska osada pań stanęła na podium. Komentatorzy telewizyjni wprawiali się w wyszukiwaniu alibi dla kolejnych naszych reprezentantów, a kibice tracili ochotę na zrywanie się po nocach, żeby oglądać kolejne porażki i stracone szanse. Musieliśmy poczekać, aż siatkarze w pełni się zaaklimatyzują i rozpoczną się zmagania na lekkoatletycznym stadionie. Przedstawiciele królowej sportu zaczęli z grubej rury, od razu złotym medalem w sztafecie mieszanej 4×400 metrów. Nic zatem dziwnego, że wróciły nie tylko nadzieje, ale i dobry nastrój wśród fanów. Na przykład w rzucie młotem jesteśmy światową potęgą, nawet cztery medale – po dwa w konkursach kobiet i mężczyzn – nie byłyby przecież wielkimi niespodziankami. Przeciwnie, byłyby (będą) zgodne z oczekiwaniami. Pod warunkiem jednak, że Pawła Fajdka nie zje olimpijska trema. 

Zresztą właśnie przypadki naszego 4-krotnego mistrza świata pokazują, jaka jest skala trudności na igrzyskach. Przecież nasz czempion nadziei na medalowy start w Tokio nie opierał jedynie na swej wspaniałej historii z lat minionych, tylko na tegorocznych wynikach. W drużynowych mistrzostwach Europy rozgrywanych na koniec maja w Chorzowie machnął przecież młotem na odległość 82.98. Kto by zatem pomyślał, że w olimpijskich kwalifikacjach – których dwukrotnie nie przeszedł na poprzednich igrzyskach – będzie miał kłopot z zaliczeniem minimum eliminacyjnego? A jednak, demony wróciły, jak sam to określił, i odcinały nogi, więc w efekcie uzyskał niespełna 76,5 metra. Tym razem miał jednak fart, gdyż wspomniana odległość wystarczyła do znalezienia się w finałowej stawce. To bardzo postawny mężczyzna, taki, o którym zwykło się mawiać, że kawał z niego chłopa. A przy tym utytułowany sportowiec, wręcz dominator w swojej dyscyplinie. Nagle jednak i zupełnie niespodziewanie na igrzyskach i takiemu gladiatorowi odcięło prąd…

Pamiętajmy o tym rozliczając naszych sportowców po nieudanych startach. To nie są przelewki, na igrzyskach presja potrafi spętać nogi nawet najlepszym. Skoro jednak w naszej ekipie tak wiele było zawodów, to może trzeba szerszym frontem zatrudnić – wzorem Igi Świątek – psychologów w sztabach przygotowawczych? Zarządzający naszym ruchem olimpijskim powinni wziąć i ten aspekt przy pisaniu raportów z igrzysk, które na razie są nieudane… 

**

Udane były za to – a nawet fenomenalne – starty Bartosza Zmarzlika we Wrocławiu w żużlowej Grand Prix w miniony weekend. Przy Fajdku nasz mistrz speedwaya to fizyczne chucherko, natomiast mentalnie – monstrum! Facet urodził się chyba bez układu nerwowego, a niespotykaną odwagę i wyobraźnię musiał wyssać z mlekiem matki. W każdym razie we Wrocławiu jeździł z jednej strony jak natchniony, z drugiej zaś – jakby był z tej samej materii, co rama motocykla. Ryzykował niebywale, wygrywał w fantastycznym stylu. Naprawdę był nie do powstrzymania! Nie mam pojęcia, czy Bartek pracuje z psychologiem sportowym, ale nie mam także wątpliwości, że urodził się po to, żeby wygrywać. A nie zajmować drugie miejsce. Czego i Pawłowi Fajdkowi, którego niezwykle za dotychczasowe dokonania cenię, życzę w Tokio.

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.