Sensowne wybory selekcjonera Sousy. Z jednym zastrzeżeniem

Piszczu i Lewy na pięknych obrazkach z Kubą i Zibim w tle

Selekcjoner Paulo Sousa odkrył karty przed Euro 2020 i – generalnie – wybory Portugalczyka wydają się sensowne. Począwszy od decyzji, że nie będzie dodatkowej rywalizacji o miejsce w 26-osobowej kadrze podczas zgrupowania, na wyborach personalnych kończąc. Piłkarze znajdujący się na liście rezerwowej dostaną plan treningowy i pozostaną w startowej gotowości na wypadek pecha któregoś z kolegów. Rola czwórki dublerów została z góry określona, ewentualny awans do kadry mistrzowskiej może skutkować wyłącznie pozytywnymi reakcjami. Tym razem obejdzie się więc bez przegranych na zgrupowaniu. Przegranym na tym etapie przygotowań ma oczywiście prawo czuć się Kamil Grosicki, dla którego Sousa znalazł miejsce tylko wśród kwartetu rezerwowych. Tylko czy brak doświadczonego skrzydłowego w podstawowej stawce rzeczywiście powinniśmy odbierać jako zaskoczenie? Z góry było wiadomo, że jakakolwiek decyzja podjęta w kwestii Grosika wywoła kontrowersje, ale każdą selekcjoner mógłby sensownie obronić. W ocenie Portugalczyka brak rytmu meczowego okazał się na tyle poważnym mankamentem, że postawił na innych. 

Euro 2020 - felieton

W sumie to bardziej zastanawia zwycięstwo Kacpra Kozłowskiego w rywalizacji z Sebastianem Szymańskim. Zawodnik moskiewskiego Dynama ma przecież za sobą udany występ w ubiegłorocznych finałach młodzieżowego Euro. Jest zatem bardziej doświadczony od rozgrywającego Pogoni Szczecin, i bardziej wszechstronny. OK, w marcowej sesji kwalifikacyjnej – występując na osobliwej dla siebie pozycji – Sebastian wypadł poniżej oczekiwań, ale wydaje się, że na dziś jest piłkarzem nie tylko bardziej dojrzałym, ale i bardziej przydatnym w kadrze. Powołanie Kozłowskiego wydaje się bardziej posunięciem marketingowym niż merytorycznym, trzeba bowiem pamiętać, że nawet w słusznie uważanej za słabą PKO Ekstraklasie Kozłowski w roku 2021 tylko ośmiokrotnie wybiegał w wyjściowym składzie. I nie rozegrał żadnego pełnego spotkania. Wiele zatem wskazuje, że dla nastolatka z Pogoni jest jeszcze za wcześnie na takie wyróżnienie, jak powołanie na poważny turniej. Oby jednak okazało się, że Sousa naprawdę dostrzegł – mocno nieoczywisty z perspektywy komentatora piłkarskiej rzeczywistości – błysk geniuszu u pomocnika Portowców.

** 

Obrazki z lig zagranicznych z ostatnich dni były bardzo miłe dla polskich kibiców. Łzy Łukasza Piszczka po triumfie w finale Pucharu Niemiec i piękne sceny z pożegnania tej grającej legendy Borussii Dortmund przez kolegów po końcowym gwizdku na długo pozostaną w naszej pamięci. Piszczu napisał piękną historię w BVB, ale trzeba mu oddać także żelazną konsekwencję w realizacji planu, który dla siebie ułożył. Postanowił – niczym Adam Małysz – zejść ze sceny niepokonanym, na własnych warunkach. Po to, żeby poświęcić się projektowi, który dawno temu wymyślił. Nie dał się skusić Borussii na kolejny milionowy kontrakt, nie skorzystał z – prestiżowej przecież w polskich warunkach – oferty Legii. Ponad kasę, ale też kolejny rok zawodowego wysiłku przedłożył budowę klubu w Goczałkowicach. I trudno nie trzymać kciuków za powodzenie Piszczka w nowej roli. Łukasz także brał zakręt, i to ostry, w swojej karierze, ale każdemu wypada życzyć, żeby w podobny sposób wychodził z opresji.

Robert Lewandowski wyrównując fenomenalny rekord Gerda Muellera sprzed niemal ćwierćwiecza na trwałe zapisał się w historii całej Bundesligi, nie tylko Bayernu Monachium. Tyle że w spotkaniu z Freiburgiem okazało się, że to nadal Robert, a nie Roboter. I jak na człowieka przystało RL9 także miewa momenty, w których radzi sobie z presją nieco gorzej. Presją, jak zakładam, narzuconą głównie przez siebie, która wpłynęła na luz naszego rodaka i wybory pod bramką rywala. Dogodnych sytuacji było tyle, że już w minioną sobotę Lewy nie tylko mógł, ale i powinien wymazać osiągnięcie Muellera – któremu w elegancki sposób oddał szacunek – z tabel. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. A jeśli do dwóch powyższych zdarzeń dodamy niedzielny hat-trick odradzającego się w OM Arkadiusza Milika to wyjdzie, że mamy naprawdę świetnych piłkarzy. W sumie to całą generację, która nie osiągnęła wyników na miarę potencjału nawet podczas kadencji Adama Nawałki. Może jeszcze osiągnie przy Sousie? 

**

Zbigniew Boniek doczekał się riposty ze strony Jakuba Błaszczykowskiego, po skrytykowaniu grającego współwłaściciela Wisły w wywiadzie udzielonym portalowi „Meczyki.pl”. Prezes PZPN stwierdził wówczas, że „Kuba powinien po sezonie założyć marynarkę i krawat. Być właścicielem w stu procentach odpowiedzialnym za pion piłkarski. Dziś na boisku to trzydzieści procent piłkarza z najlepszych lat. Jeśli go to satysfakcjonuje, to nic mi do tego, ale kiedyś każdy musiał powiedzieć pas”. Piłkarz Białej Gwiazdy odniósł się w Canal+, w programie Multiliga: – Pan Boniek już parę razy chciał kończyć moją karierę, ale to ja zdecyduję, kiedy kończę grać. To on powinien zrobić wszystko, żeby 30 procent piłkarza nie wystarczało na ekstraklasę. Skupić na rozwoju piłki. Nigdy nawet nie zapytał nas – właścicieli Wisły – jak nam idzie.” Media natychmiast podchwyciły tę wymianę „uprzejmości”. 

Co nie dziwi w sytuacji, że wiślak nie ograniczył się tylko do uwag na własny temat. Dodał również, że to niedorzeczne, iż PZPN odżegnuje się od odpowiedzialności za stan naszego krajowego futbolu, skoro Boniek cały czas wtrącał się do przepisów, np. konieczności wystawiania młodzieżowca i kształtu rozgrywek. A wcześniej Komisja Licencyjna związku, mimo ewidentnych nieprawidłowości, dawała pozwolenie na grę Białej Gwieździe, jeszcze przed przyjściem trzech ratowników z Kubą w składzie… Cóż, każdy ma oczywiście prawo do własnej prawdy futbolu, ale tym razem wydaje się, że zarówno Boniek, jak i Błaszczykowski mają rację. Kuba rzeczywiście najlepszy sportowy okres ma już dawno za sobą. I powinien skoncentrować się na prowadzeniu klubu. Natomiast odżegnywanie się przez prezesa PZPN od odpowiedzialności za stan naszej piłki klubowej jest śmieszne. I to co najmniej. 

Ekstraklasa musiała przecież godzić się przez lata na bzdurne limity obcokrajowców spoza Unii Europejskiej, i inne fanaberie Zibiego, który na siłę pchał się do Rady Nadzorczej tej organizacji. Nawet jednak zasiadając w tym gremium także nie ponosił odpowiedzialności, gdyż tak było mu wygodniej.  

Swoją drogą pamiętam rozmowę z Kubą w Bytowie, niedługo po tym, gdy Adam Nawałka przekazał kapitańską opaskę w reprezentacji Polski Robertowi Lewandowskiemu. Ucięliśmy sobie wtedy, przy okazji nagrywana spotu, dla producenta okien, z którym Błaszczykowski podpisał kontrakt reklamowy, długą i pouczającą pogawędkę „poza protokołem”. Wówczas skrzydłowy nie miał wątpliwości, że to Boniek pozbawił go opaski, a nie ówczesny selekcjoner. Ze względów marketingowych, jak oceniał. I nawet nie starał się ukrywać, że nie ma chemii między nim a prezesem. W sumie nikt nie powinien zatem dziwić się, że teraz ponownie iskrzy między Kubą a Zibim. Nawet jeśli obaj panowie – choć w zupełnie innych kwestiach – mają rację… 

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.