Paweł Pawłowski: Za zwycięstwo otrzymywaliśmy bilety do kina i miksery
Łukasz Cielemęcki (Legalni Bukmacherzy): Jak zareagowałeś, kiedy dowiedziałeś się, że koszykówka trzy na trzy została dyscypliną olimpijską?
Paweł Pawłowski: No co? Super! Gram w tę odmianę koszykówki praktycznie od samego początku, czyli od pierwszych mistrzostw Polski rozgrywanych w łódzkiej Manufakturze. Kiedy przypominam sobie, jak wielki skok jakościowy i organizacyjny zrobiliśmy od tamtego czasu, aż się uśmiecham. Wtedy w Łodzi wygraliśmy i w zamian otrzymaliśmy uścisk dłoni prezesa. A nie, przepraszam, zapomniałem. Przekazano nam jeszcze w nagrodę po mikserze.
Zachowałeś go na pamiątkę?
Nie, sprzedałem na allegro. Cóż, początki były dość specyficzne. Zdarzało się grać w turniejach, w których za zwycięstwo otrzymywaliśmy bilety do kina.
Najdziwniejsza nagroda?
Naprawdę różne się trafiały, były nawet prezerwatywy. Można ująć to tak: od miksera po kondomy.
Teraz już o miksery nie gracie…
Przełomowy był 2015 rok. Zaczęło się od tego, że szukaliśmy sponsora, który pomoże wyjechać nam na turniej rozgrywany w Chinach. Zaznaczę, że trzeba odróżnić turnieje klubowe od reprezentacyjnych. Nasz skład pozostaje ten sam, ale jako klub jeździmy na zawody z serii World Tour, a jako kadra gramy w mistrzostwach Europy czy świata. A więc był rok 2015. Nazywaliśmy się wtedy Urban City, od producenta ubrań, który zresztą w ramach umowy dał nam sporo ciuchów. Trzeba było je upłynnić, żeby zebrać kasę na wyjazd. Opłacało się. Wygraliśmy w tych Chinach i otrzymaliśmy nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Dzięki temu sukcesowi dostaliśmy się do najbardziej prestiżowych zawodów w tej dyscyplinie – World Tour w Pekinie. Mało tego, bo dodatkowo opóźnił nam się o kilka godzin lot i linia zwróciła nam pieniądze za bilety. Jakby to wszystko zsumować, to była najfajniejsza nagroda. W 2018 roku zajęliśmy w Pradze czwarte miejsce na turnieju z serii World Tour i otrzymaliśmy za to osiem tysięcy dolarów do podziału. Jeśli chodzi o grę dla reprezentacji Polski to za wywalczone trzecie miejsce w czerwcowych mistrzostwach świata otrzymamy stypendium z ministerstwa sportu.
Pojedziesz na igrzyska olimpijskie?
Kurcze, chłopak z Gdańskiego Chełmu na igrzyskach olimpijskich? To byłoby coś. I to jeszcze w jakim gronie. Gość, który w normalnej koszykówce grał najwyżej na poziomie pierwszej ligi, występuje teraz obok Przemka Zamojskiego, który był w Eurolidze, obok Michaela Hicksa, w przeszłości jednego z najlepszych strzelców pierwszej ligi i Marcina Sroki, czyli byłego reprezentanta Polski. W Tokio zagra tylko osiem reprezentacji, a zasady kwalifikacji są dość skomplikowane. Pierwsza szansa to miejsce w światowym rankingu. Cztery najlepsze federacje awansują bezpośrednio na igrzyska i tutaj nie widzę dla nas szansy. Brązowy medal wywalczony w czerwcowych mistrzostwach świata dał nam kwalifikację do turnieju eliminacyjnego. To ta druga szansa. Spośród dwudziestu zespołów, awansują trzy. Zawody odbędą się na przełomie marca i kwietnia przyszłego roku. Nie znamy jeszcze miejsca, bo organizacja takiego turnieju kosztuje półtora miliona euro i na razie nie ma chętnych.
Ile?
Półtora miliona euro, na taką kwotę wycenia to FIBA. Więc pewnie zgłoszą się Azjaci, w ostatnich latach to właśnie oni „wykupują” najbardziej prestiżowe zawody.
Dwadzieścia zespołów na jednym turnieju. To będzie masakra.
Niby w koszykówce trzy na trzy dużo zależy od szczęścia, czasem od tego jednego, złotego rzutu, ale i tak te najlepsze drużyny na świecie prezentują równy poziom i zazwyczaj wchodzą do strefy medalowej. Polska zalicza się do tych najlepszych.
Po igrzyskach to właśnie mistrzostwa świata są dla was najważniejszym turniejem. Polska zdobyła brązowy medal, a i tak nie daje to kwalifikacji. Dziwne to.
Dokładnie. Po zdobyciu medalu nasz menedżer otrzymał zapytanie z Polskiego Komitetu Olimpijskiego, aby podać nazwiska, kto leci do Tokio.
I co?
Powiedziałem, żeby moje nazwisko wysłał.
A trzecia możliwość, czyli ostatnie wolne miejsce?
Turniej dla sześciu najwyżej sklasyfikowanych krajów, które na ostatnich dwóch igrzyskach nie miały swoich przedstawicieli w koszykówce normalnej. Ten warunek spełniamy, ale możemy mieć problem z rankingiem, który zostanie podany na początku listopada. Ustala się go sumując punkty wywalczone indywidualnie przez każdego z członków reprezentacji. W normalnych okolicznościach nie byłoby o co się martwić, ale FIBA ostatnio zmieniła zasady jego ustalania. Działacze wymyślili, że zawodnicy powyżej 35. roku życia, czyli tacy jak ja w turniejach niższej rangi nie dostają praktycznie punktów. FIBA chce po prostu odmłodzić sobie grono zawodników. Do tej pory wyglądało to tak, że ci co grali w normalnym koszu kończąc kariery przerzucali się na trzy na trzy. Rozumiem działaczy, ale w słaby sposób rozwiązali to, bo przepis działa wstecz. I dlatego ucięto mi punkty za poprzedni sezon. Nagle z pierwszej pięćdziesiątki na świecie, spadłem o blisko dwieście miejsc.
Obstawiamy. Pojedziecie do Tokio?
Daję nam pięćdziesiąt procent szans. Kiedyś nasze akcje wyceniałem znacznie niżej. Mówiłem sobie, „ale byłoby fajnie tam pojechać”. I nagle z marzeń i myślenia życzeniowego okazuje się, że to jest całkiem realne.
Wybiegnijmy w przyszłość i załóżmy optymistyczny wariant. Polska awansowała na igrzyska olimpijskie. Nie boisz się, że kontuzja może wykluczyć cię z udziału w turnieju życia? Koszykówka trzy na trzy wygląda na urazowy sport.
A właśnie tak nie jest. Oczywiście jest to mocno kontaktowy sport, ale nie przypominam sobie, żeby komuś stało się coś poważnego. To zależy od dwóch czynników. Zawodnika i jego stylu gry oraz – co ważniejsze – postawy samych sędziów. Mają ogromny wpływ na przebieg spotkania, dużo większy niż w regularnej koszykówce. Jednego dnia gramy tak, jakbyśmy weszli do ringu, a następnego wszystko gwiżdżą.
Skład reprezentacji od kilku lat praktycznie się nie zmienia. To specyficzna sytuacja. Przekładam to na piłkę nożną, gdzie jest duża rotacja.
Na zgrupowania kadry potrafi przyjechać dwudziestu zawodników, a z brakiem rotacji nie do końca się zgadzam. Razem z Michaelem gramy w kadrze od 2015 roku, ale Zamojski jest z nami pierwszy sezon, Sroka dołączył przed dwoma laty. Cały czas jest presja, młodzież naciska więc trzeba być w formie. Jak w każdej dyscyplinie. Moglibyśmy być groźniejsi dla przeciwników, gdyby odpowiedzialność za ofensywę rozkładała się po całym zespole.
Bez Hicksa zespół dużo traci na wartości?
To trudna sytuacja do określenia. Z jednej strony jest liderem, bierze praktycznie całą ofensywę na siebie. No, powiedzmy osiemdziesiąt procent. Często jest skuteczny, ale zdarza się, że piłka mu nie wpada. Moglibyśmy być groźniejsi dla przeciwników, gdyby odpowiedzialność za ofensywę rozkładała się po całym zespole. Na pewno bylibyśmy wtedy mnie czytelni dla rywala. Ale mimo to, że łatwo nas rozpracować, to jesteśmy w światowej czołówce. Czyli robota Mike jest słuszna.
Główne różnice między normalną koszykówką, a tą trzy na trzy?
Podczas samego meczu mamy zakaz kontaktu z trenerem. Chodzi o to, aby zawodnicy byli odpowiedzialni za to, co się dzieje w meczu. To, poza oczywiście odmiennymi przepisami mocno odróżnia ten sport od normalnej koszykówki. Abstrahując od przepisów, duch gry jest inny. Dostajesz piłę w ręce i grasz, nikt cię nie ogranicza, nie każe zejść do boku, czy przytrzymać piłkę. Wielu właśnie w tej specyfice zakochuje się, pomimo tego, że sam mecz jest niezwykle intensywny. Czasem, schodząc z boiska czuję się, jakbym opuszczał ring. Tak było chociażby podczas ostatnich mistrzostw świata i meczu grupowego z Serbami.
Da się utrzymać z trzy na trzy oraz z gry, jak w twoim przypadku w drugiej lidze koszykówki?
Zależy, jak kto żyje, ale nie narzekam. Ciężko jest za to pogodzić obie dyscypliny, występuje dość duży konflikt. Rozgrywki w drugiej lidze często trwają aż do maja, a już w kwietniu zaczynają się pierwsze turnieje trzy na trzy i trwają praktycznie do listopada. Dodatkowo do niedawna byłem przedstawicielem handlowym w firmie importującej oświetlenie ledowe z Chin. Firma rozleciała się jednak, w sumie dla mnie nawet dobrze, bo ciężko było pogodzić pracę ze sportem wyczynowym.
Jak długo zamierzasz jeszcze grać?
Mam trzydzieści siedem lat i chciałbym zostać w tym sporcie jak najdłużej. Najstarszy z zawodników grający w światowym cyklu turniejów ma czterdzieści sześć lat jakby co. Po zakończeniu kariery na pewno nie odbiję się od ściany. W przeciwieństwie do wielu sportowców, ja zasmakowałem już normalnego życia.