Z reprezentacją Polski leci pilot z licencją na inny samolot
Jako selekcjoner Boniek zostawił 3 punkty. Jako prezes – 4…
Fakty są takie, że po trzech spotkaniach eliminacji mistrzostw świata, w których do zdobycia było 9 punktów, reprezentacja Polski ma w dorobku 4. Straciła zatem więcej niż zdobyła. Patrząc z tej perspektywy – a także poprzez pryzmat czwartego aktualnie miejsca w tabeli grupy I oraz aż 5 przepuszczonych przez Wojtka Szczęsnego goli – trzyczęściowy debiut Paulo Sousy trudno uznać za udany. Nawet jeśli za biało-czerwonymi są dwa najtrudniejsze wyjazdy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na identyczne zdobycze moglibyśmy liczyć także bez styczniowej zmiany selekcjonera. Zatem – osiągnięte dotąd wyniki absolutnie nie usprawiedliwiają roszady na stanowisku trenera reprezentacji przeprowadzonej na wariackich papierach przez prezesa Zbigniewa Bońka.
Jeśli idzie o grę, jej jakość i styl – a po prawdzie to jego ciągły brak – także nie nastąpiła poprawa. Tyle że nie mogła, gdyż aby dokonać gruntownej przemiany po kilku raptem jednostkach treningowych, Sousa musiałby być Davidem Copperfieldem futbolu. A gołym okiem widać, że nie jest. Chciałby grać finezyjną i ofensywną piłkę, i dominować rywala, ale przełożenie tej filozofii na drużynę na razie pozostaje w teorii. Być może zespół miał za mało czasu, aby przyswoić i wdrożyć wytyczne, albo… generalnie będzie miał problem z realizacją tej strategii. Tak naprawdę w historii tylko raz mieliśmy generację, tę najlepszą – z czasów Kazimierza Górskiego, która umiała zdominować (niemal) każdego przeciwnika. A już na przykład kadra Antoniego Piechniczka do sukcesu w Espana’82 doszła zupełnie inną drogą; solidnej defensywy i zabójczych, perfekcyjnie wyprowadzanych kontr.
Słowem, trzeba oddać Portugalczykowi, że do pracy z polskim zespołem przyszedł z gotowym pomysłem na grę. Takim, który bez wątpienia sprawdziłby się w obu krajach Półwyspu Iberyjskiego, ponieważ wychowywani tam piłkarze mają odpowiednią technikę i mentalność; taki sposób gry mają wręcz zakodowany w DNA. Z Lizbony do Warszawy jest jednak ponad 3000 tysiące kilometrów, więc nawet przykładając skalę globalną – to cokolwiek daleko. Mamy inny klimat, inną dietę, inne przyzwyczajenia, również te piłkarskie. Być może Sousa nauczy drużynę konstruowaną wokół najlepszego piłkarza świata takiego futbolu, ale już wiemy, że nie stanie się to błyskawicznie. Bo nie ma prawa. Prezes PZPN marnując czas od listopadowego końca Ligi Narodów do zaskakującej wymiany selekcjonera w połowie stycznia nie dał szansy Sousie nawet na szczegółowe przegadanie niuansów nowej taktyki z zawodnikami. O praktycznych testach nie wspominając. Senhor Paulo zdecydował się jednak mimo wszystko na (nazbyt) rewolucyjne zmiany podczas pierwszego zgrupowania.
Pozmieniał tak wiele, łącznie z rezygnacją przywróconego dopiero po godzinie gry w Budapeszcie Kamila Glika, że trudno było oprzeć się refleksji, iż co prawda w samolocie z polską kadrą leci pilot, ale nie dość, że przejął stery dopiero w trakcie lotu, to wcześniej był szkolony na Tupolewie, a przyszło mu sterować Boeningiem. Albo na odwrót. W każdym razie posiadana licencja nie obejmowała nawet zajęć na symulatorze modelu, na którym przyszło mu dowodzić załogą. W efekcie – pojawił się chaos i bałagan, i w żadnym z trzech spotkań Sousie nie udało się trafić w wyjściowy skład. Ba, za każdym razem mocno nie trafiał z podstawową jedenastką! Michał Helik zagrał bardzo słabo z Węgrami, ale to nie zniechęciło selekcjonera do wystawienia obrońcy Barnsley przeciw Anglii. A pewnie nawet Bartosz Bereszyński nie wie, czy u Portugalczyka jest prawym stoperem, czy raczej wahadłowym. I w którym kierunku będzie ewoluowała jego pozycja na kolejnym zgrupowaniu.
A na tym nie koniec cokolwiek alogicznych posunięć. Kamil Jóźwiak był najlepszy w polskiej ekipie w tej trzymeczowej sesji, ale w Budapeszcie i Londynie ubierał – w sumie – raptem 70 minut. Zasadne jest zatem pytanie, czy piłkarza znajdującego się w największym gazie należy obsadzać w roli dżokera? Błędów i niedociągnięć należało się oczywiście spodziewać, biorąc pod uwagę, że szef PZPN wrzucił Sousę do pracy w zwariowanym trybie, ale czy aż tylu? Dziwne jest, że w takiej sytuacji Boniek nie zdecydował się na dodanie do sztabu jednego, dwóch krajowych asystentów (złośliwi szepczą oczywiście, że sam wypełnia taką rolę). Już nawet nie po to, żeby zbierali nauki u boku Portugalczyka, tylko aby nowy selekcjoner nie musiał wyważać dawno otwartych drzwi. Skoro na przykład Radosław Gilewicz otrzaskał się przy Jerzym Brzęczku w kadrze, i niejako przy okazji zdobył nawet szkoleniową licencję UEFA B+A, to rozsądek podpowiada, żeby mógłby okazać się przydatny właśnie dopiero Sousie…
Boniek nie ma, niestety, większego pojęcia o budowie zaplecza dla selekcjonera – pozwolił, aby niedoświadczonemu Brzęczkowi pomagali w kadrze jedynie dwaj kiepsko wyedukowani asystenci (jeden z licencją UEFA A, drugi początkowo bez jakiejkolwiek), a teraz zgodził się na zagraniczny sztab. Z dokooptowanym po drodze Hubertem Małowiejskim, zajmującym się od lat rozpracowywaniem przeciwników. Tymczasem właściwego wzorca nie brakowało nawet w dość świeżej jeszcze historii PZPN – Leo Beenhakker przyszedł do pracy ze swoimi ludźmi, ale nie pogardził też Bogusławem Kaczmarkiem, Dariuszem Dziekanowskim czy Adamem Nawałką. I źle na tym nie wyszedł. Dzięki temu Holender nie musiał bawić się w ciuciubabkę, podczas gdy Sousa – na którego spadły wszystkie plagi, łącznie z pandemią i kontuzją Roberta Lewandowskiego, wiele ruchów wykonuje po omacku. Pominięcie Glika w Budapeszcie, brak Tomasza Kędziory w kadrze, wystawienie Sebastiana Szymańskiego w sektorze, w którym nie miał prawa sobie poradzić, czy zastanawiający – i raczej przedwczesny – debiut Kacpra Kozłowskiego na nominalnej pozycji Szymańskiego…
Wyliczankę można by kontynuować, zatem warto zastanowić się, ile ta zabawa w pomyłki kosztuje PZPN? Związek płaci dziś Sousie (ponad 320 tysięcy złotych miesięcznie), jego sztabowcom (blisko 370 tys. PLN), Jerzemu Brzęczkowi (160 tys.) i pewnie współpracownikom poprzedniego trenera kadry w marcu także wypłacał jeszcze pieniądze po rozwiązaniu umów o pracę. Jak łatwo obliczyć – zabawa ze styczniową zmianą selekcjonera, przynajmniej do końca czerwca będzie – co miesiąc – kosztować federację blisko milion złotych. Warto w tym miejscu przypomnieć, że dopiero 18 maja 2020 Brzęczek przedłużył kontrakt w PZPN, na przesunięte o rok Euro; i bez oglądania się na zbliżającą się Ligę Narodów. Ta umowa, z dobrze (rozpo)znanym trenerem, który raptem sześć meczów wcześniej rokował, a rokować przestał nie od razu po końcowym gwizdku w meczu z Holandią, tylko po upływie dwóch długich miesięcy, została rozwiązana 18 stycznia. Jakby nie można było się wstrzymać właśnie do zakończenia Ligi Narodów i wówczas podjąć decyzji…
Nie wiem, czy tę huśtawkę nastrojów prezesa można nazwać niegospodarnością, wiem natomiast, że gospodarne jego zachowanie z pewnością nie było. Miotał się niezwykle w sprawie selekcjonera, najpierw broniąc Brzęczka przed zasadną krytyką, by na koniec zdecydować się na najgorszy możliwy termin zmiany. I mocno w ten sposób ograniczyć biało-czerwonym szanse w przesuniętym Euro 2020. Dlatego to naprawdę dobre info, że już na 18 sierpnia zaplanowano wybór nowego prezesa. Bowiem ten ustępujący – utracił zdolność podejmowania trafnych decyzji. Godzi się wspomnieć, że odchodząc z PZPN w roli selekcjonera w 2002 roku zostawił 3 punkty w eliminacjach ME, a przed nami był jeszcze wówczas dwumecz z liderującą w grupie Szwecją. Jako prezes związku pożegna się z posadą zostawiając 4 pkt w kwalifikacjach MŚ, gdy za sobą mamy już pierwszy mecz z liderującą Anglią. Złośliwie można zatem skonstatować, że choć minimalny, odnotował jednak pewien postęp.
A miara tego postępu w pełni oddaje, w jaki sposób Bońkowy PZPN wykorzystuje potencjał najlepszego piłkarza świata; a po prawdzie to, jak marnowana jest generacja RL9… Cóż, Paweł Janas potrzebował po nominacji na selekcjonera prawie 2 lat, żeby posprzątać bałagan po Zibim w drużynie narodowej. Ile będzie musiał pozmieniać i ponaprawiać w PZPN nowy prezes – to temat na osobne opowiadanie. Pewne jest natomiast, że w spadku po Bońku odziedziczy selekcjonera Sousę. Niezależnie od wyniku na Euro. Wyniku, który podobnie jak gra naszej drużyny narodowej jest po marcowych spotkaniach jedną wielką niewiadomą…