Z Andorą Sousa przeszedł na tryb Brzęczkowania. A szkoda…

Stres Bońka i obawy, że na Wembley mamy tylko dwie opcje

Paulo Sousa został – w styczniu, a zatem w momencie bodaj najgorszym z możliwych na zmianę – selekcjonerem głównie z tego powodu, że styl (a po prawdzie to jego brak) drużyny Jerzego Brzęczka nie rokował. Gdyby więc ocenę Portugalczyka ograniczyć tylko do meczu z Andorą, wyszłoby na to, że roszada była kompletnie niepotrzebna. Gdyż nic nie dała. Mimo odmiennych metod, którymi obecny trener chciał osiągnąć wysoką wygraną – wystawienie trzech najlepszych polskich napastników – efekt był taki, jak u poprzednika. Czyli siermiężny. Atakujący nie tylko nie uzupełniali się w pierwszej linii, ale wręcz lekko sobie przeszkadzali. Ustawiony teoretycznie za dwójką najbardziej wysuniętych graczy Arkadiusz Milik był przez większą część pobytu na boisku zupełnie bezużyteczny, zaś Robert Lewandowski wyganiał się do głębokiego rozgrywania. Z kolei najczęściej dochodzący do pozycji strzeleckich Krzysztof Piątek okazał się wyjątkowo nieskalibrowany w niedzielny wieczór. O ile w Budapeszcie Sousa nie trafił z personaliami, o tyle przy Łazienkowskiej przekombinował z ustawieniem.

Paulo Sousa krótka piłka

OK., w starciu z takim przeciwnikiem jak Andora – nastawionym wyłącznie na destrukcję i jak najniższy wymiar kary – trudno oczekiwać płynnej gry. Dziwi jednak brak pomysłu u piłkarzy na wymanewrowanie tak nisko (151. miejsce w rankingu FIFA) notowanych rywali. Nie wspominając nawet o finezji, o której na konferencji prasowej napomknął Lewandowski… O ile zatem nie można zarzucić Sousie, że nie przygotował strategii na mecz z egzotycznym przeciwnikiem, o tyle należy uczciwie ocenić, iż nie natchnął zawodników w kwestii sposobów jej realizacji. Wyszło z tego typowe Brzęczkowanie, bo obowiązek, jakim było pokonanie słabeusza, został spełniony. Tyle że niedosyt, a nawet niesmak pozostał. Za co oczywiście winić mógłby Portugalczyka tylko ktoś źle i z gruntu niechętnie do niego nastawiony. Po prawdzie bowiem senhor Paulo nie miał czasu na wypracowanie stylu i przekucie swojej wizji gry na zespół po kilku zaledwie wspólnych treningach. Fakty są jednak takie, że miało być lepiej, a nie jest.

Zdaje sobie z tego sprawę główny sprawca reprezentacyjnego zamieszania, Zbigniew Boniek, który w niedzielny wieczór był tak zestresowany, że najpierw zapomniał włożyć maseczkę, a gdy sobie przypomniał – albo został upomniany – od razu nałożył dwie. Co dowodzi, że utracił samokontrolę, ale nerwom prezesa PZPN nie sposób się dziwić. W styczniu zagrał va banque, ma więc świadomość, że w przypadku ewentualnego niepowodzenia misji
Sousy odpowiedzialność spadłaby na niego i rzutowała na ocenę dwóch przedłużonych kadencji w związku. A że zawsze przedkładał PR ponad wszelkie inne przejawy działalności w federacji – stres przed wylotem na Wembley ma zwielokrotniony. Trudno jednak, żeby nie miał obaw, skoro Portugalczyk nie poświęcił meczu z Andorą na ćwiczenie wariantów gry z Anglikami. Tylko przez przeważającą część spotkania grał ze słabeuszem o efektowny wynik, którego jednak nie osiągnął. Ewidentnie chciał poprawić humory piłkarzom i kibicom, ale po skromnym 3:0, które na dodatek osiągnięte zostało w toporny sposób, tylko pomnożył wątpliwości.

Niestety, Piotrowi Zielińskiemu nadal nic nie przestawiło się w głowie, mimo że Sousa nie oczekuje biernie na to zdarzenie, tylko stara się aktywnie poszukiwać optymalnych okoliczności dla rozgrywającego. W niedzielę przy Łazienkowskiej pomocnik SSC Napoli nie był zmuszony poszukiwać podaniami wyłącznie odcinanego wszelkimi sposobami od piłki Lewandowskiego, ale – nawet ze stałych fragmentów – z reguły nie kreował dogodnych pozycji partnerom z ataku. Popisywał się techniką użytkową, ale dla zespołu niewiele lub zgoła nic z tego nie wynikało. Czy Kacper Kozłowski to nadzieja na lepsze jutro w kadrze na pozycji numer 10 – dziś nie sposób przesądzać. Owszem, chłopiec ma talent i wszelkie papiery na wielkie granie, ale z daleko idącymi ocenami radziłbym się jeszcze chwilę wstrzymać. O Zielińskim też przecież – w zasadzie od lubińskich czasów Franza Smudy – mówiliśmy, że to złote dziecko polskiej piłki. Tymczasem zdarza się nader często, że nawet z genialnie zapowiadających się młodzików wyrastają solidni piłkarze. Zaledwie solidni…

Jako niepoprawny kibic-optymista reprezentacji Polski mam nadzieję, że senhor Paulo wie co robi, a efekty przyjdą już w Londynie. Z tyłu głowy tli się jednak niepokój, że przy Łazienkowskiej zmarnował czas przed starciem z Anglią, stawiając od początku na trzech napastników, a dopiero pod koniec na trzech stoperów. Choć to miał być nasz wyjściowy wariant taktyczny. Płynne przechodzenie z jednego systemu do drugiego dowodzi dużej sprawności taktycznej Portugalczyka, ale nasuwa też myśl, że jednak lekko się miota na początku pracy. Już spotkanie w Budapeszcie pokazało przecież, że biało-czerwonym najbardziej brakuje zgrania i powtarzalności, warto byłoby więc popracować nad automatyzmami. Zamiast tego odbywało się jednak dalsze eksperymentowanie. I to nie pod kątem rywalizacji z Anglią. Co prawda bank informacji gospodarzy będzie wróżył z fusów, gdyż nie ma prawa wiedzieć w jakim systemie zagrają biało-czerwoni, i jakie będą nasze personalia, ale obawiam się, że polscy piłkarze także nie mają o tym pojęcia…

Sousa, jak należało zakładać, znajduje się w przededniu konfrontacji z Anglią na placu budowy. Budowy znajdującej się w pierwszej fazie realizacji, tuż po wylaniu fundamentów, a zatem w momencie, kiedy o wykańczaniu wnętrz jeszcze nie ma sensu myśleć. Działa na wariackich papierach, bo taki tryb zafundował mu w styczniu pracodawca z PZPN, zaś Portugalczyk podjął ryzyko z nim związane. Na razie zgadzają się – w miarę – tylko wyniki, co przerabialiśmy jednak także u Brzęczka. Prawdziwy sprawdzian i próba charakterów czeka biało-czerwonych w środę. Chciałbym się pomylić, ale złota myśl Kazimierza Górskiego, że mecz można wygrać, przegrać albo zremisować, w moim odczuciu nie znajduje zastosowania przed starciem na Wembley. Obawiam się, że biało-czerwoni to spotkanie mogą wyłącznie przegrać lub zremisować; bez opcji wygranej. Udana pogoń za wynikiem w meczu z Węgrami pozwalała na przebłyski – co prawda ostrożnego, ale zawsze – optymizmu. Niestety, potem zdarzył się mecz z Andorą. I efekt budapeszteńskiego przebudzenia prysnął…

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.