Pech nie opuszcza Paulo Sousy, tymczasem zegar tyka u Roberta Lewandowskiego
Niepotrzebna wojna Legii z Kowalem, a jaja to za mało na uniknięcie strefy spadkowej
Selekcjoner Paulo Sousa nie ma szczęścia do wizyt na meczach polskich zespołów. Gdy Legia gościła Leicester dopadły Portugalczyka kłopoty żołądkowe. Kiedy natomiast miał obejrzeć w akcji Kamila Pestkę z Cracovii, potem odbyć premierową podróż do Białegostoku, a na końcu zobaczyć w akcji piłkarzy Legii i Pogoni, przyplątał się covid. Cóż, choroba nie wybiera, ale nawet taki ewidentny pech może pokrzyżować szyki w doborze kadry o finały MŚ w Katarze. W niedzielę przy Łazienkowskiej wybornie spisał się na przykład Sebastian Kowalczyk, gracz absolutnie kluczowy dla Portowców w zwycięskim spotkaniu. Czy Sousa o tym wie? Cóż, trener długo miał niefart dotyczący zdrowia napastników. To zmusiło go do poszukiwań, w efekcie których sięgnął po Karola Świderskiego i Adama Buksę. Później wreszcie szczęście uśmiechnęło się do naszego szkoleniowca także podczas meczu, gdy grając kompletny piach Biało-Czerwoni rozbili w pył Albańczyków na Stadionie Narodowym. Może zatem w końcu zacznie dojeżdżać także na polskie stadiony?
Oby, bo w miarę upływu czasu zespół narodowy nabiera coraz bardziej solidnych kształtów. I szkoda byłoby zaniedbać jakikolwiek detal. Gra idzie przecież o wielką stawkę. Z jednej strony o miliony dolarów, które finalistom wypłaci FIFA. Z drugiej – i jeszcze ważniejszej – o szansę na osiągnięcie w mundialu spektakularnego wyniku przez pokolenie, którym dowodzi Robert Lewandowski. Czyli najlepszy piłkarz świata roku 2020 według FIFA i murowany – jak upierają się dobrze zwykle poinformowani bukmacherzy – faworyt do Złotej Piłki 2021. W sumie, jedyne niedostatki w gablotach Lewego na trofea pochodzą z rozgrywek reprezentacyjnych. A w Katarze będzie (oby!) jedna z ostatnich, a może nawet ta ostatnia, okazja, aby nadrobił zaległości. Także przy pomocy jakości, jaką do kadry powinien wnieść Matty Cash.
A skoro już o 24-letnim obrońcy z Premier League mowa, to pomoc w potwierdzeniu polskiego obywatelstwa dla tego gracza nie była jedyną sprawą absorbującą w ostatnim czasie władze PZPN. Priorytetem piłkarskiej federacji jest teraz batalia o przyznanie Polsce prawa organizacji kobiecego Euro’25. A nie jest to zadanie łatwe, Cezary Kulesza miał bowiem usłyszeć od prezydenta UEFA, że jego poprzednik zbyt późno zgłosił pomysł pretendowania naszego kraju do przeprowadzenia tej imprezy. I że w związku z tym karty w Komitecie Wykonawczym mogą być już rozdane…
Kulesza, jak słychać na związkowych korytarzach, nie liczy już więc na pomoc Zbigniewa Bońka, który zresztą nie może głosować na polską kandydaturę, gdyż tego zabraniają regulaminy Europejskiej Unii Piłkarskiej (z góry zadbano, aby żaden kraj nie był sędzią we własnej sprawie). Nowy prezes PZPN miał jednak nie zniechęcić się opieszałością poprzednika wskazaną przez Aleksandra Ceferina i zamierza ostro powalczyć o ten turniej. Kazał sobie – podobno – wydrukować skład Komitetu Wykonawczego UEFA i uruchomił wszelkie kontakty, aby jeszcze w tym roku w bezpośrednich rozmowach ze wszystkimi jego członkami lobbować za przyznaniem Polsce prawa do żeńskich mistrzostw Europy. Wiadomo już, że starania naszej strony poprze Armand Duka, prezes albańskiej federacji przekonany do tej idei przy okazji meczu reprezentacji w Tiranie. Udało nam się ustalić, iż w najbliższym
czasie Kulesza będzie zabiegał o poparcie Niemców (dwóch zasiada w Komitecie Wykonawczym), Rosjan i Hiszpanów. A na początku grudnia spotka się z szefem federacji ukraińskiej.
**
Podczas konferencji prasowej w Legia Training Center zorganizowanej przed tygodniem, na której stołeczny klub prezentował nowego szkoleniowca pierwszego zespołu, dyrektor sportowy Radosław Kucharski stwierdził dosadnie, że „trzeba mieć jaja, żeby wejść do szatni drużyny po siedmiu ligowych porażkach.” Tuż po oficjalnym spotkaniu wszedłem więc za Gołębiewskim do pokoju szkoleniowców rezerw i akademii Legii, z którego jeszcze nie zdążył się wtedy przenieść do gabinetu głównego coacha i zapytałem wprost:
– Czy ma pan jaja?
Szkoleniowiec żachnął się w pierwszym momencie, ale szybko odparł: – Proszę się nie martwić o moje cojones. Gdybym nie miał, nie byłoby mnie w pierwszym zespole Legii w takim momencie. Skoro poproszono mnie o pomoc i przystałem na tę prośbę, to oznacza, że naprawdę czuję się na siłach, aby to zrobić. I mam na to pomysł…
Po dwóch pierwszych spotkaniach pod wodzą 41-letniego, pochodzącego z Piaseczna trenera mam jednak wątpliwości, czy nie przecenił nie tyle swych męskich atrybutów, co warsztatowych możliwości. A także potencjału mistrzów Polski, którzy w lidze z hegemona w niezwykle krótkim czasie stali się chłopcem do bicia. Niezależnie od tego, czy grają na wyjeździe, czy przed własną publicznością. I nowa miotła nie była w stanie tego zmienić.
Nawet przyzwoitej formy, jak słusznie zauważył dyrektor Kucharski, nie prezentują piłkarze kluczowi w poprzednim sezonie. Od króla strzelców Tomasa Pekharta przez Filipa Mladenovicia i Luquinhasa, po wszystkich pozostałych. Zamiast jednak koncentrować się na pracy nad dyspozycją i z pokorą podchodzić do zasłużonej krytyki, Legia zapowiedziała walkę prawną z Wojciechem Kowalczykiem. A zatem z człowiekiem, który miał wytropić w warszawskim zespole grupę pijacką.
Zupełnie niepotrzebna – i chyba w ogóle nieprzemyślana – była to zapowiedź. Bowiem w sytuacji, w jakiej znalazła się drużyna z Łazienkowskiej (plasująca się już w strefie spadkowej PKO Ekstraklasy) każda wojna wydaje się zbędna. Również ta z Kowalem, który był członkiem bodaj najsłynniejszej grupy bankietowej w najnowszej historii Legii. Zatem, zapewne jak mało kto, potrafi wyczuć/ocenić, czy doniesienia w przedmiotowej sprawie polegają na prawdzie. Nawet jeśli z pozoru trąci to groteską…