Mieliśmy wielkie oczekiwania, nie mniejsze emocje i łzy, a gdzie są medale?!
Na rozsądne reformy w polskim futbolu musimy poczekać do zmiany prezesa…
Nie tak wyobrażałem sobie początek igrzysk olimpijskich w wykonaniu polskich sportowców, oj, zupełnie nie tak. Kolarze, a także tenisiści mieli być mocnym punktem naszej silniejszej niż przed czterema laty reprezentacji. A koszykarze uprawiający odmianę 3×3 w tej dyscyplinie zapowiadali walkę nie o podium, tylko o złoty medal. Zresztą krążków miało być więcej niż przed czterema laty, czyli przynajmniej 12… I nadal oczywiście może być tych trofeów kilkanaście, co jednak w żaden sposób nie zmieni sytuacji, że część szans Biało-Czerwonych przepadła już bezpowrotnie. OK., kolarze dostarczyli emocji co niemiara, Michał Kwiatkowski szalał na trasie w końcowych fragmentach, ale kilkanaście kilometrów przed finiszem odcięło mu prąd. Anna Plichta do podium miała jeszcze bliżej, w sensie – tylko 4,5 kilometra po ucieczce trwającej przez niemal całą długość wyścigu ze startu wspólnego. Niemal… Do tak aktywnie walczących sportowców trudno mieć oczywiście pretensje, przegrali dlatego, że inni byli lepsi, przygotowali wyższą formę i/lub dobrali skuteczniejszą taktykę.
Z drugiej strony – zachwycać się także nie ma powodu, nawet jeśli emocje sięgały zenitu. Zresztą, jeśli mam być szczery to jeszcze więcej niż od kolarzy spodziewałem się po Idze Świątek. Nasza rewelacyjna zwyciężczyni Rolanda-Garrosa sprzed roku i w ostatnich miesiącach miała przecież rozmach. I do Tokio poleciała jako jedna z największych faworytek. W singlu nie przebrnęła jednak nawet drugiej rundy, choć także nikt nie może mieć wątpliwości, że bardzo chciała. Wkurzona ambicja dała znać tuż po przegranym meczu, raszynianka płakała, płakała i nie mogła przestać… To były znamienne obrazki, wzruszające, obiegły świat, wywołały reakcje. Justyna Kowalczyk, nasza była świetna narciarka, która doskonale wie, jak smakują olimpijskie medale, pocieszyła młodszą koleżankę na Twitterze prognozując, że łzy Igi kiedyś zostaną przekute w podium na igrzyskach. Świetna biegaczka z pewnością wie, co napisała, czuje przecież rywalizację i zachowania sportowców znakomicie; i z całą pewnością lepiej niż 99,9 procenta użytkowników mediów społecznościowych…
Tyle że i ten niewątpliwie fachowy wpis nie przywróci nam straconej szansy. Prawda jest taka, że trudno być w tych pandemicznych japońskich igrzyskach polskim kibicem. Nawet przecież siatkarze, dwukrotni mistrzowie świata spóźnili się na turniej olimpijski, przegrywając na inaugurację z Irańczykami. Na szczęście szybko się pozbierali i już po dwóch dniach rozbili Włochów, ale pewien niepokój jednak pozostał. Przecież na kilka ostatnich igrzysk przyjeżdżali w roli faworyta do medalu, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze barierę nie do przekroczenia stanowiły ćwierćfinały. Teraz miało być zupełnie inaczej, mamy przecież najlepszą generację w historii, wspartą jeszcze Wilfredo Leonem. Na dodatek Liga Narodów została potraktowana jako środek do celu, w finałowym starciu z Brazylijczykami Biało-Czerwonym ewidentnie brakowało sił. I tak miało wtedy być, bo forma miała przyjść w Japonii. I to taka, że nawet Canarinhos nie będą straszni… Cóż, na dzień dobry jeszcze się nie pojawiła…
Pytanie zatem, czy taki był plan, czy coś poszło nie tak? Na szczęście prawdziwych facetów, jak chciał klasyk, poznaje się po tym, jak kończą a nie zaczynają, zatem z ocenami wybrańców Vitala Heynena można się jeszcze wstrzymać. Sam siebie przekonuję, że nie ma też na razie sensu załamywać rąk nad całym naszym sportem, gdyż igrzyska ledwie się zaczęły i medalami może jeszcze sypnąć. I oby tak właśnie było, czego i Państwu życzę. Oprócz tego winszuję oczywiście podtrzymania serii meczów bez porażek w eliminacjach europejskich pucharów przez reprezentantów PKO BP Ekstraklasy, ale w tym przypadku z mniejszą wiarą (niż w przypadku siatkarzy), że to życzenia realne. Już bowiem pierwsze spotkania drugiej rundy kwalifikacji Ligi Konferencji w wykonaniu Rakowa Częstochowa i Pogoni Szczecin były lekko niewyraźne. A mistrzowska Legia Warszawa zaprezentowała się nawet mocno niewyraźnie na tle Estończyków z Flory Tallinn. Zatem przed rewanżami moje serce fana naszego futbolu drży mocno…
Zresztą nie tylko przed rewanżami pucharowych kwalifikacji, ponieważ ostatnia reforma naszej najwyższej ligi futbolowej także wzbudza niepokój. I rodzi pytanie, po co było rozszerzać rozgrywki do 18 zespołów, skoro już przy 16 poziom był niewystarczający, aby utrzymać miejsce w trzeciej dziesiątce europejskiego rankingu federacji? Niby to banał, że od samego mieszania w szklance herbata nie zrobi się słodsza, ale tak to właśnie wygląda w naszej piłce. Zamiast inwestycji w szkolenie z prawdziwego zdarzenia i generalnie doinwestowania futbolu, zwłaszcza tego masowego – choć zawodowe kluby także przecież nie należą do krezusów (określając delikatnie) na rynku międzynarodowym – decydenci zaproponowali podział tortu pochodzącego z praw telewizyjnych na więcej (czyli mniejszych przy tej samej wielkości ciasta) kawałków. Choć logika podpowiadałaby, nawet po tym, co zobaczyliśmy w pierwszej kolejce sezonu 2021/22, że rozsądniejszym rozwiązaniem byłoby ewentualnie – skoro komuś już przyszło na myśl grzebanie w regulaminach – okrojenie liczby drużyn w ESA. Czyli ruch zupełnie odwrotny od zastosowanego.
Gdyż wówczas najlepsi byliby nieco bogatsi, a częstsze bezpośrednie spotkania mogłyby z jednej strony wygenerować większe emocje i zainteresowanie, zaś z drugiej – korzystnie wpływać na poziom. Rozsądne reformy w krajowym futbolu dopiero jednak przed nami. Już nie podczas kadencji obecnego i szczęśliwie za chwilę ustępującego prezesa PZPN…