Sebastian Mila o polskiej piłce nożnej

Wywiad z Sebastianem Milą
Sebastian Mila

Do dziś kibice kojarzą go z dwoma wydarzeniami. W 2003 roku w barwach Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski zdobył przepiękną bramkę z rzutu wolnego w meczu Pucharu UEFA przeciwko Manchester City. Pokonał wtedy samego Davida Seamana. W 2015 roku w spotkaniu eliminacyjnym do EURO 2016 strzelił gola Niemcom. Sebastian Mila od półtora roku nie gra już w piłkę, został komentatorem.

Łukasz Cielemęcki (Legalni Bukmacherzy): Jak Sebastian Mila już jako komentator, a nie piłkarz ocenia szanse awansu reprezentacji Polski na EURO 2020?

Sebastian Mila: Kadra Jerzego Brzęczka wyjdzie z grupy i to z pierwszego miejsca. Nic złego po drodze już się nie wydarzy. A co dalej? Co możemy osiągnąć w finałach? Stanowczo za wcześniej na zabawę w typowanie. To byłoby wróżenie z fusów. Dwa tygodnie przed startem turnieju będę mógł powiedzieć coś więcej i już tłumaczę dlaczego. Wystarczy spojrzeć na kadrę prowadzoną przez Adama Nawałkę. Czym różniła się przed EURO we Francji i mistrzostwami świata w Rosji? Personalnie była niemal identyczna. Ale przed pierwszym turniejem większość kadrowiczów grała regularnie w klubach, stanowiła o ich sile. To napędziło sukces. Przed Rosją już tak dobrze nie było.

A kto wygra ekstraklasę?

Za wcześnie na wypowiadanie się w tym temacie. Jest kilka drużyn fajnie grających, ale wszystko może zmienić się z miesiąca na miesiąc.

Pan też zmienia się z miesiąca na miesiąc? Dlaczego został pan komentatorem piłkarskim? Większość zawodników po zakończeniu kariery stara się zostać jak najbliżej boiska.

Wywiad z Sebastianem Milą

 A ja po prostu po tych wszystkich latach byłem strasznie zmęczony piłką, szatnią, boiskiem. Nie czułem już wewnętrznego ognia, dzięki któremu żyłem i oddychałem przez całą karierę. Do dziś, a przecież skończyłem z piłką blisko półtora roku temu, nie ciągnie mnie nawet do treningów, zresztą wystarczy spojrzeć jak wyglądam. Nadal czuję przesyt. Męczyły mnie sprawy z treningami, z tym co się dzieje wokół drużyny. Oczywiście chciałem zostać przy piłce, ale nie bezpośrednio przy klubie, czy drużynie, a przecież mogłem. W Lechii zrezygnowałem z dwuletniego kontraktu w roli skauta. Dzięki szeroko pojętemu dziennikarstwu i komentowaniu wydarzeń sportowych zostałem, ale po stronie trybun. Nauczyłem się patrzeć na futbol z innej, nieznanej wcześniej perspektywy. I to jest coś nowego, świeżego. To samo zresztą odczucie towarzyszyło mi niedawno podczas Letniej Akademii Młodych Orłów. Dużo rozmawiałem z trenerem Marcinem Dorną. Ja naprawdę znam się na piłce, ale on rzucał mi światło na takie sprawy, na które wcześniej nie zwracałem kompletnie uwagi, albo ich nie dostrzegałem. Futbol jest wielowarstwowy.

A nie było strachu, że w redakcji będą od pana wymagać cudów? Nie pokutowało podejście „skoro Mila zna większość piłkarzy, grał z nimi, to niech wyniesie tajemnice z szatni”?

Nigdy nie poszedłbym na taki układ. Często rozmawiam prywatnie czy to reprezentantami, czy ligowcami na jakieś tematy. To co mi się podoba, to fakt, że nie gryzą się w język. Jest po prostu tak, jak było. To pokazuje, że mają do mnie zaufanie i to jest mój sukces.

Sędziowie też z panem normalnie rozmawiają? Każdy z arbitrów, którego pytałem o zawodnika, któremu nie lubił gwizdać wymieniał zawsze jedno nazwisko – Mila. Dziwne, bo prywatnie jest pan sympatycznym człowiekiem.

Nie bałem się żadnego sędziego, za każdym biegałem i krytykowałem podejmowane przez niego decyzje. Z czasem poznałem większość z nich i śmiali się z tego, co wyrabiałem na boisku. Mecz był czymś wyjątkowym, powodował, że stawałem się kimś innym. Ciężko opisać słowami zachodzące we mnie zmiany. Choćby w życiu pozaboiskowym nie działo się dobrze wychodząc na boisko to ja decydowałem, co się wydarzy w najbliższych dziewięćdziesięciu minutach. Czułem się wolny na boisku.

Dlaczego sędziowie nie karali pana czerwonymi kartkami? Nigdy nie został pan bezpośrednio wyrzucony z boiska.

Wywierałem na nich dużą presję, ale nie ubliżałem. Nie chciałem obrażać, tylko spowodować, aby pomylili się na korzyść mojej drużyny. Mieszałem w ich głowach tak, aby zaczęli się zastanawiać „może rzeczywiście gwiżdżemy cały czas przeciwko temu Mili?”. I rzeczywiście, bezpośredniej czerwonej kartki nie dostałem nigdy. Dlaczego? Nie wiem. Sędzia też nie może postąpić pochopnie. Przecież nie wyrzuci gościa z boiska za to, że ten za nim chodzi i powtarza „nie tak”, „co ty robisz”, „nie widzisz”, „może raz w naszą stronę”. To ich wkurza i to bardzo. Byłem konsekwentny, nawet jak dostałem żółtą. Oczywiście nie pozostawałem nietykalny. Potrafili się odegrać i na przykład w samej końcówce meczu, przy niekorzystnym wyniku nie odgwizdać faulu na mnie i chwilę później zakończyć zawody. Miałem tego świadomość, że skoro ja z nimi taką grę podejmują, to większość nie pozostanie dłużna. I wielokrotnie załatwili mnie.

O bramkę przeciwko Manchester City czy gola dla Polski w meczu z Niemcami nie będę pytał, bo odpowiadał pan na to już setki razy. To może tak. Wywalczenie awansu do EURO 2016 było ukoronowaniem kariery. A zastanawiał się pan, co by było, gdyby na jej praktycznie samym początku nie wywalczył pan mistrzostwa Europy U-18 w Finlandii w 2001 roku? Gdyby nie było tego kopa?

Wydaje mi się, że nie miało to większego wpływu. Owszem, z kadrą Michała Globisza zrobiliśmy coś wielkiego. Ale w Lechii/Polonii, czyli klubie, który wtedy reprezentowałem miałem dobre statystyki. Dodatkowo zespół z Gdańska słynął ze szkolenia młodzieży, a ja przecież byłem młody. Ujmę to tak: kadra i klub były naczyniami połączonymi.

Łukasz Cielemęcki

Łukasz Cielemęcki na łamach "Legalnych Bukmacherów" prowadzi serię wywiadów ze znanymi sportowcami i selekcjonerami, m. in. Marcinem Gortatem, Jerzym Engelem, Pawłem Listkiewiczem oraz naszymi olimpijczykami.