Piotr Świerczewski: Nie boję się walki. W ringu nikt nie będzie miał noża i butelki

Piotr Świerczewski - wywiad
Piotr Świerczewski

Kibice zapamiętali go, jako walecznego, ostro grającego zawodnika. Wszystko pewnie przez góralski temperament. Cóż, „Świrek” czyli Piotr Świerczewski lubi wyzwania i będzie miał okazję wejść do klatki. Były reprezentant Polski w piłce nożnej i uczestnik mistrzostw świata w 2002 wystąpi w grudniowej Gali Free Fight Federation 2 w Zielonej Górze. Zmierzy się z Gregiem Collinsem, czyli prowadzącym program „Odjazdowe Bryki Braci Collins”.

Łukasz Cielemęcki (Legalni Bukmacherzy): Trenowałeś kiedyś sporty walki?

Piotr Świerczewski: Nie.

Ale trochę umiejętności z boiska zostało? Kiedy grałeś w piłkę nie zaliczano cię do grona grzecznych chłopców.

Co piłka nożna ma wspólnego ze sportami walki? Nic, no może przewrót w przód. Za to mogę wymienić wiele różnic. Wejście do klatki nie jest łatwe, racja. Ale wielu uważa to za ryzykowne, bo kontuzje, bo niebezpieczne. A właśnie tak nie jest. Na treningach bijesz się w kasku, zakładasz ochraniacz. Kontuzji, poza drobnymi naciągnięciami, nie ma dużo. A trening piłkarski? Chłopaki schodzą z zajęć z porwanymi mięśniami, zerwanymi ścięgnami. W
piłce jest dużo więcej kontuzji, tylko nie tak widocznych. Z ringu można zejść z obitą głową, rozciętym łukiem brwiowym, ale po kilku tygodniach nie ma już śladu po śliwie pod okiem. A w piłce? Zrywasz więzadło w kolenia. Nie ma krwi, na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic się nie stało. A okazuje się, że przez najbliższe pół roku nie wyjdziesz już na boisko.

Masz czterdzieści siedem lat. Kibice zapamiętali cię jako zadziornego, charakternego piłkarza. Nie boisz się, że wejdziesz do klatki z Gregiem Collinsem, ten walnie cię w łeb i odetnie ci prąd? Wszyscy wtedy pomyślą: „Ten Świr to wcale nie taki Świr”.

To jest twoja opinia, czy kibiców, o których wspomniałeś. Inni z kolei uważają, że jestem innym człowiekiem, uśmiechniętym i życzliwym. Co innego było na boisku. Tam grałem za drużynę i pieniądze. Dobra, jeśli nawet sprawdzi się twój scenariusz i wyjdzie, że żaden ze mnie fighter tylko zwykła popierdółka to trudno. Myśl co chcesz. Nigdy nie utożsamiałem się z wizerunkiem wojownika. Oczywiście, walczyłem na boisku na tyle, na ile sędzie pozwalał. Rywal mnie stłucze? Trudno, nie dążę do wywalczenia mistrzostwa świata.

A nie boisz się wyjść do klatki?

Nie, przecież jest sędzia. Są dużo większe zagrożenia, jak chociażby bijatyka na ulicy. Bez
rozjemców. Po prostu idziesz i ktoś cię zaczepia. Uderza, padasz na ziemię, on kopie. Nie daj
Boże wyjmie jeszcze nóż albo butelkę. W ringu sędzia po prostu przerywa i tyle. Nie możesz i
przegrywasz. Oczywiście trzeba pamiętać, że jestem amatorem. Nie jestem zawodowcem i nigdy nie będę. Po prostu dołączam do federacji zrzeszającej wokół siebie „freaków”. Chłopaków, którzy nie boją się podjąć wyzwania i chcą coś pokazać.

Co cię przekonało?

Otrzymałem propozycję, na którą początkowo się nie zgodziłem. Odpowiedziałem, że nie interesuje mnie bicie się przed kamerami. Ale później zacząłem analizować. Prowadzę biznesy, ale generalnie jestem niepracujący, więc co zmotywuje mnie, aby wstać rano i iść na trening? Nic. Mam lekką nadwagę, nie prowadziłem się wcześniej idealnie. Dlatego w końcu przyjąłem ofertą i korzystam z niej na wiele sposobów. Dyscyplina, fajny trener, nowi koledzy. Mało? Nie piję alkoholu, oczyszczam organizm. I tak na samym końcu myślę sobie, że za to, że będę się odchudzał, dobrze się prowadził dostanę ekstra premię pieniężną.

Są też minusy. Ludzie oczekują coraz bardziej irracjonalnych walk. Freak fighty dążą do skonfrontowania karła z wielkoludem. To przestaje mieć cokolwiek wspólnego ze sportem. Czy występ na takiej gali nie będzie po prostu obciachem?

Bawią mnie takie opinie. W Polsce nikt nie słucha disco polo, nikt nie zna zespołów, nie puszcza. A tu nagle na „Roztańczonym Narodowym” bilety wyprzedane, miliony ludzi przed telewizorami. Kolejny przykład? Idziesz na wesele, a tam praktycznie tylko disco polo. Dlaczego ludzie wstydzą się przyznać? Przecież oglądają i słuchają. To samo jest w przypadku gal z udziałem celebrytów, czy tam rozpoznawalnych ludzi. Jakby to się nie sprzedawało, nikt by w to nie wchodził. Proste. A oglądalność gali w Zielonej Górze będzie ogromna. Wiele osób podobno śmieje się z Marcina Najmana, że żaden z niego bokser. A on zarabia kasę. Może to fajny gość, a tylko taką dziwną otoczkę wokół siebie stworzył? Kasuje za walki ogromną kasę i ma gdzieś swój wizerunek. Pewnie po wszystkim idzie z kumplami na piwo i śmieje się, z tego co się dzieje.

Jak zareagowali znajomi na wiadomość, że będziesz bił się w klatce?

Wszyscy generalnie są za, przecież to tylko trzy rundy, a nie dziewięćdziesiąt minut biegania po boisku.

Żona też nie ma z tym problemu?

No nie powiem, że jest szczęśliwa. Ale jak zobaczyła, że dzień układam pod kątem treningu, żywienia, dobrego prowadzenia się to jest zadowolona. Ze sportowego aspektu obawia się, że coś może mi się stać. Cóż, też wolałbym to zrobić bezkrwawo. Ani mi ani mojemu rywalowi nie jest to potrzebne.

Jak długo trenujesz?

Niewiele ponad miesiąc i nie wiem czy wystarczy czasu. Cóż, w grudniu mam egzamin. Zdaję sobie sprawę, że rywal też nie jest super zawodnikiem. Nieźle boksuję, ale to nie prezentuje poziomu ludzi, z którymi ćwiczę. Mam bardzo dobrego trenera, mocną grupę, w której jestem chyba najsłabszy. I to dobrze, muszę ciągle ich gonić. Więcej nauczę się jak mną będą rzucali o ściany, niż jakby miało być odwrotnie. Na początku myślałem sobie, że dwa miesiące przygotowań do walki to mało. Teraz wydaje mi się, że dwa lata by nie wystarczyły.

Nie wycofasz się tuż przed walką? Wystarczy zgłosić kontuzję i po problemie.

Wtedy dopiero pokazałbym, że nie mam charakteru. W razie, jakby było coś nie tak z moim zdrowiem, ukryję to. Raz, aby przeciwnik nie wiedział, dwa wtedy pokażę charakter. W sporcie możesz przegrać, ale nie poddać się.

Masz już przygotowaną taktykę na walkę?

Muszę być gotowy na wszystko. Pewnie przeciwnik będzie szukał słabych punktów. Taktyka trenera to szybko skończyć i bezboleśnie dla mnie. Ale to tylko taktyka, jak przeciwnik będzie dobry to przyjmie ciosy, odsunie się, poczeka, zada cios, zamroczy i dobije. Taki jest sport. Nie można lekceważyć przeciwnika nawet przez sekundę. Do ringu wejdę spokojny, wyrachowany. Ale jak zacznie się walka i przeciwnik ruszy na mnie, też ruszę.

Z jakim rywalem z boiska nie chciałbyś się spotkać w klatce?

Zaznaczę to jeszcze raz. Nie chcę zostać jakimś mistrzem w walkach. Szczerze? Jakbym miał do wyboru, to wolałbym zostać mistrzem w tenisie ziemnym. Podjąłem wyzwanie, aby spróbować. Nie na zasadzie, że będę fighterem. To, że kiedyś skakałem w programie do wody nie oznaczał, że zostanę skoczkiem. Tak samo, jak mi się udało zmienić oponę, to nie znaczy, że założę warsztat wulkanizacyjny. Chcę się sprawdzić, zobaczyć jak wyglądają przygotowania do innego sportu. Mam czas, więc mogę to sprawdzić. Jeśli chodzi o to boisko… to chyba z Jackiem Wiśniewskim. Wygląda groźnie, a jednocześnie jest mega sympatyczny. Jemu nie dałbym rady, jest chyba silniejszy. Wolałbym walczyć z kimś, z kim miałbym jakieś szanse.

Łukasz Cielemęcki

Łukasz Cielemęcki na łamach "Legalnych Bukmacherów" prowadzi serię wywiadów ze znanymi sportowcami i selekcjonerami, m. in. Marcinem Gortatem, Jerzym Engelem, Pawłem Listkiewiczem oraz naszymi olimpijczykami.