Maria Andrejczyk – Łatwo przyszło, łatwo poszło. Ale Marysia jeszcze wróci!
Łukasz Cielemęcki (Legalni Bukmacherzy): Ile masz oszczepów?
Maria Andrejczyk: Sześć, czyli w porównaniu do koleżanek po fachu niewiele. Wiem, że potrzebują więcej, ale nie ma na razie takich możliwości. Są po prostu drogie. Te, którymi rzucam na zawodach kosztuje od trzech tysięcy złotych w górę. Nie jest to tania zabawa, ale my potrzebujemy takiego sprzętu. Laikowi wydaje się, że oszczep to oszczep. Masz ten kij, to nim rzucaj. No nie jest tak. Oszczepy są różnej twardości. Miękkie wybaczają błędy, ale im więcej siły właduje się w nie, tym bliżej polecą, ponieważ nie wytrzymują przeciążeń i zaczyna ją drgać. No i do tego dochodzi zużycie. Kilkuletnim rzuca się ciężko w głównej mierze przez przetarte osznurowanie.
Jak się czuje piękna wśród bestii? Kibice kilkukrotnie wybierali cię najseksowniejszą polską lekkoatletką.
O nie, znowu te pytania. A może chodzi o to, jak się czuję w towarzystwie czterech braci?
Kto miał przerąbane? Ty czy bracia?
To zależy. Kiedy byliśmy młodsi, tworzyliśmy pewne komitywy, sojusze. Panowała wieczna wojna. Teraz dogadujemy się super. Między mną, a najmłodszym bratem jest siedem lat różnicy, trenuje ze mną rzut oszczepem. Dorastamy i wszystkie wcześniejsze dziecięce konflikty odeszły w niepamięć.
Wróćmy do urody i wyborów. Wkurza cię to?
Przede wszystkim to jest bez sensu. Oczywiście takie rankingi rajcują facetów, ale lekkoatletki nie stają się lekkoatletkami po to, aby brać udział w konkursach piękności internetowych. Gdyby nam na tym zależało, poszłybyśmy w modeling. Nam zależy, aby osiągać rezultaty nieosiągalne dla innych, przejść do historii, a nie żeby wygrać konkurs na najładniejszą buzię.
Dobra, to rozmawiajmy o sporcie. Minęły trzy lata od igrzysk olimpijskich Rio. Zajęłaś wtedy czwarte miejsce w konkursie rzutu oszczepem i zabrakło ci dwóch centymetrów do medalu. Wydawało się, że z roku na rok może być tylko lepiej.
I wtedy w życiu nie pomyślałabym, że dopiero trzy lata później zacznę wracać do dalekiego rzucania. Niestety przytrafiło mi się coś niespodziewanego, coś czego nie można założyć, zaplanować, czyli operacja barku. I jestem dumna, że udało mi się z tego wyjść, bo prognozy wcale nie były optymistyczne. Wróciłam na wyższy poziom, zadowalający. Może nie taki, na którym chciałabym być, ale jest już ten krok w kierunku moich wielkich planów.
Wielkie plany musiałaś jednego odłożyć na blisko trzy lata…
Dzień po finale igrzysk już mnie bolało, coś działo się ze stawem. Stwierdziłam, dobra, boli, zapewne to sprawa przeciążeniowa. Miałam dwadzieścia lat, skąd mogłam wiedzieć, że z barkiem dzieje się coś złego. Po powrocie z Rio pojechałam jeszcze na zawody Diamentowej Ligi, gdzie miałam zaliczyć super debiut. Wyszło odwrotnie, chyba to był mój najgorszy start w życiu, oszczep poleciał zaledwie na pięćdziesiąt trzy metry. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Mówiłam:
„Trenerze, zrobiłam wszystko tak, jak trzeba”. Wspólnie doszliśmy do wniosku: bark boli, kończymy sezon. Później normalnie rozpoczęłam przygotowania, grałam w siatkówkę. I ponownie pojawiły się dolegliwości. Po wykonaniu rezonansu magnetycznego dowiedziałam się, że muszę przejść operację. W jednej chwili świat mi się zawalił. Jak to? Operować mocny i dynamiczny bark, który zawsze był moim atutem?
Wróciłaś do Sejn?
Jeszcze wtedy studiowałam w Białymstoku, tam również przechodziłam rehabilitację. Sto pięćdziesiąt kilometrów od domu, bez trenera. Po kilku miesiącach doszłam do wniosku, że to może nie wypalić. Przeniosłam się do Suwałk, wtedy wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Czyli było tak, jak być powinno.
Dlaczego kibice musieli tak długo czekać? Minęły trzy lata od twoich dalekich rzutów.
Przeszłam bardzo poważną operację. Po pięciu miesiącach przerwy dopiero zaczęłam podnosić ciężarki. Miałam świadomość, że tak to będzie wyglądało, tym bardziej nie chciałam niczego przyspieszać. Wolałam rok dłużej poczekać, niż ponownie doprowadzić do kontuzji.
Wspominałaś, że długo nie mogłaś poradzić sobie z blokadą psychiczną.
Bałam się. Bałam się bólu, bałam się, że coś mi się stanie. Dużo dał mi poprzedni sezon. Kibice, którzy nie wiedzieli co się działo u mnie prywatnie, co robię na treningach, mogli pomyśleć, że Andrejczyk już się skończyła, że już jest po niej. Nic dziwnego, bo rzucałam blisko. Ale ten słaby sezon dał mi świadomość, że z barkiem już jest wszystko w porządku.
Nagle z osoby rozpoznawalnej, stałaś się po kontuzji niemal anonimowa.
Łatwo przyszło, łatwo poszło. Od igrzysk w Rio grupa obserwujących mnie kibiców wzrastała. I super. Nadal wspierają mnie, nie ma w nich zawiści. Piszą: „Marysia, wierzymy w ciebie, wracaj do formy, złoto jest twoje”. Ludzie są niesamowici. Jeśli chodzi o społeczność dziennikarską, to rzeczywiście wszystko ucichło. Andrejczyk nie rzucała, albo rzucała byle co, więc nie dawałam powodów, aby rozmawiać ze mną. I super. Oby tak jak najdłużej, bo zupełnie nie potrzebuję tego do szczęścia.
Od kilku tygodni znowu rzucasz daleko, powoli zbliżasz się do formy sprzed kontuzji. Zdążysz na mistrzostwa świata w Katarze?
Moim zdaniem minimum kwalifikacyjne do finału będzie wysokie, około sześćdziesięciu trzech metrów. Poziom żeńskiego oszczepu poszedł w tym roku mocno w górę, dziewczyny robią naprawdę fajne wyniki. Część wyszła z kontuzji lżejszych, lub cięższych. Są w wysokiej dyspozycji, przecież pozostał już tylko rok do igrzysk i każda chce być najlepsza. Proste.
A nie lepiej jakby poziom był niższy? Łatwiej o sukces.
No niestety rozczaruję, ale nie satysfakcjonuje mnie bycie najlepszym wśród słabych. Fajnie jest zrobić coś wielkiego, kiedy poziom jest wysoki, najwyższy od lat. A tak zajmie się pierwsze miejsce i ktoś później wyciągnie, że to najsłabszy wynik, jaki złota medalistka osiągnęła w historii. Słabe to.
To po jaki medal jedziesz do Kataru?
Oczywiście, że złoty. Zawsze trzeba mierzyć jak najwyżej. To będzie moja pierwsza mistrzowska impreza od trzech lat, czyli od igrzysk w Rio. Bardzo chciałaby rzucić daleko. Wierzę w formę, która ma przyjść. Kocham to, co robię. Ta długa przerwa tylko uświadomiła mi, jak bardzo jest mi potrzebna rywalizacja, aby spełnić się w życiu.
Do igrzysk w Tokio pozostało jeszcze wiele miesięcy. Ale już dziś można bawić się w szacowanie, ile trzeba będzie rzucić, aby wejść do finału?
Faworytki odpadają w eliminacjach, a dziewczyny, o których nikt wcześniej nie słyszał – tak jak ja przed trzema laty – walczą o medale. Wiele może się zdarzyć, a najlepsza oszczepniczka może rzucić nawet siedemdziesiąt metrów.
Jak młodzi zawodnicy odnajdują się na największych zawodach, takich jak mistrzostwa świata czy igrzyska? Konrad Bukowiecki wspominał, że w Rio kibice oczekiwali od niego medalu. A on dopiero co zdawał maturę.
Wszystkim wydaje się, że ci młodzi zawodnicy, którzy nagle wyskakuję z super wynikiem biorą się z nikąd. My naprawdę po kolei przechodzimy szczeble, poziomy sportowe. Rio to była pierwsza tak duża impreza. Wszyscy przecieraliśmy się z czołówką światową. Czasem brakuje nam doświadczenia, jesteśmy przytłoczeni ogromem wydarzeń. Tak działo się ze mną w 2015 roku, kiedy pojechałam na mistrzostwa świata do Pekinu. Miałam wrażenie, że ten stadion, te trzy ogromne kondygnacje zawalą się na mnie. Byłam tak zestresowana ogromem tego Ptasiego Gniazda. Dlatego bardzo często mówi się, że młody zawodnik jedzie na duże zawody po doświadczenie. Mój przypadek w Rio był trochę inny. Rozpaliłam nadzieje wszystkich, a przede wszystkim swoje na to, że jestem w stanie zdobyć medal. Bolało mnie, że byłam w stanie powtórzyć w finale wynik z eliminacji. Dałoby mi to złoto. Byłabym mistrzynią olimpijską. No dobra, ale dzięki temu mam motywację. Siedzi we mnie ta złość, ta chęć odbicia sobie ostatnich trzech lat. I wiem, że nie spoczną póki nie osiągnę tego, co chcę.
Dobra, to już obstawiam, że Andrejczyk zdobędzie medal w Tokio.
Rób co chcesz, ja na siebie dodatkowej presji nie będę nakładać. Chcę się tam dobrze bawić.
Najszerszą ofertę na zakłady na Igrzyska Olimpijskie w Tokio znajdziesz u bukmachera Fortuna. Oferuje ona także jeden z najwyższych bonusów powitalnych na rynku.