Aleksander Nowicki: To była banda przebierańców, a nie reprezentacja Polski
Łukasz Cielemęcki (Legalni Bukmacherzy): W sobotę reprezentacja Polski w rugby gra w Łodzi mecz z Niemcami w ramach Rugby Europe Trophy, a ty siedzisz we Francji…
Aleksander Nowicki: Termin tego spotkania koliduje z rozgrywkami ligowymi. Musiałem zostać we Francji, zresztą większość, jak chociażby Mateusz Bartoszek również. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłby mniejszy problem. Byłem wtedy w Macon, wyrobiłem sobie na tyle mocną pozycję i grałem tam tyle lat, że mogłem pozwolić sobie na absencję w lidze. Ale w wakacje zmieniłem otoczenie, przeprowadziłem się na południe Francji. Ligi nie zmieniłem, to nadal trzeci poziom rozgrywkowy. Ale w Hyeres nie mogę sobie pozwolić teraz na odpuszczenie nawet jednego meczu.
Nawet jednego? Sezon we Francji trwa od września do maja.
Cały czas trzeba walczyć. Na mojej pozycji są trzy miejsca na boisku i walczy o nie osiem
osób. Na razie się udaje, mam miejsce w składzie, ale trzeba być czujnym.
A nie jest tak, że nie pojechałeś na kadrę, bo w lutym po przegranym 5:65 meczu z Portugalią mocno skrytykowałeś to, co dzieje się w polskim rugby?
Uważam, że zwyczajnie nie zachowałem się jak cymbał, który przyjmuje wszystko bez żadnej refleksji. Mnie ten mecz kosztował dużo zdrowia i nerwów. Nie potrafiłem sobie poradzić z takim obrotem spraw i stwierdziłem że czas pokazać że zawodnicy nie będą już siedzieć cicho z obawy przed jakimiś represjami za krytykę PZR. Jeśli ktoś zamknąłby przede mną drzwi za mówienie prawdy, to byłby kompletnym idiotą. Cóż, wyraziłem się wtedy mocno o pracy wielu osób w PZR. Koledzy z kadry również nie byli zadowoleni z tego co się dzieje, ale z tego co widzę, ja poszedłem najdalej. Cóż, czasem trzeba powiedzieć prawdę. Finalnie to my, zawodnicy wybiegamy na boisku. To nasze twarze, a nie działaczy widzą kibice. I uwierz mi, takie baty jak od Portugalii chwały nie przynoszą. Z jednej strony schodząc z boiska czujesz, że przelałeś krew i pot i zostawiłeś serducho. A z drugiej jako sportowiec chcący zawsze wygrać jesteś zdruzgotany i nie możesz sobie poradzić z własnymi myślami, wiesz że wokół kadry nic nie było zrobione porządnie. To wkurwia, zwłaszcza, że – jeśli chodzi o mnie – dużo poświęcam wyjeżdżając na zgrupowanie kadry. Ja z rugby utrzymuję się, to moja praca, a nie hobby. Irytuje mnie to, że otrzymując powołanie do kadry staję przed moralnym dylematem. Z jednej stronę chcę, bo to reprezentacja kraju, bo powołanie to spełnienie dziecięcych marzeń. Z drugiej jednak wiem, że przyjadę i zastanę kompletny burdel.
Dobra, ale niejednolite dresy przed meczem nie mają wpływu na wynik spotkania. A o tym właśnie mówiłeś po klęsce z Portugalią.
Nie tylko o tym, ale te dresy przelały szalę goryczy, to był zapalniki. Obraz drużyny, która wygląda jak banda przebierańców, a nie reprezentacja Polski. Tak naprawdę dresy i koszulki to najmniejszy problem w tym wszystkim, bo jak można było grać w takim terminie? W lutym. Od pół roku nie grała liga, nie było porządnych konsultacji, żadnego obozu kadry. To dla mnie nie do pomyślenia. Przecież to najlepsza okazja, aby stworzyć trzon reprezentacji, powołać młodzież, która aspiruje do gry w biało-czerwonych barwach, sprawdzić jak ta wyselekcjonowana grupa funkcjonuje, a nie grać mecze o stawkę z najsilniejszą drużyną w grupie!
Czyli dlatego nie przyjechałeś na kadrę?
Szczerze? Wspomniałem o tym wcześniej. O zmianie klubu i walce o miejsce w składzie. Moralnie jest mi ciężko, nie powiem, ale trudno poświęcić miejsce w klubie na rzecz wyjazdu na kadrę, przez sposób zarządzania nie ma żadnych perspektyw. Załóżmy, że przyjechałbym do Polski na najbliższy mecz z Niemcami. W tym samym czasie mój zmiennik w klubie zagrałby dobre spotkanie. I co? Przecież w następnym meczu trener nie posadzi go na ławce. A my w tym samym momencie jako kadra nie widzieliśmy się od sześciu miesięcy !!! W zeszłym roku przed rozgrywkami pojechaliśmy do Włoch. Przetrenowaliśmy obronę, atak, ćwiczyliśmy schematy a i tak mieliśmy bardzo ciężką przeprawę w meczach o stawkę. No i zagraliśmy sparingi z naprawdę mocnymi drużynami. Nie z takimi, co się tłucze po pięćdziesiąt do zera. W taki sposób człowiek niczego nie nauczy się. Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, ale spuentuję to tak: działacze doprowadzili do sytuacji, że niektórzy nie wiedzą nawet jak ma kolega z drużyny na imię. No bez jaj.
Aż boję się zapytać, jak typujesz wynik sobotniego meczu…
Jest mi niezręcznie wypowiadać się, przecież nie przyjeżdżam na mecz. Cóż, mam nadzieję, że koledzy poradzą sobie i wygrają. Mają niestety za rywala bardzo mocny zespół. To spadkowicz z Rugby Europe Championship, czyli drugiego poziomu rozgrywkowego. I dobra drużyna. Przez lata potrafili utrzymać się na wysokim poziomie i nie przynosili wstydu. Grunt, aby pozostać na trzecim poziomie rozgrywkowym, bo spadek byłby prawdziwymi dramatem. Czwarta liga to już są naprawdę peryferia.
A jeszcze niedawno wydawało się, że polskie rugby po latach stagnacji podnosi się z kolan. Przecież mieliśmy doświadczonego selekcjonera z RPA, Blikkiesa Groenewalda.
Blikkies… Do Polski przyjechał człowiek z nazwiskiem. Raz, że z samego topu, dwa, że z Republiki Południowej Afryki, czyli kraju z ogromnymi tradycjami w rugby. Przed laty pracował w najlepszych klubach na świecie. Na koniec kariery chciał spróbować czegoś nowego, zbudować coś w Polsce. My dostaliśmy sportowego kopa, bo nie ma co się oszukiwać, Blikkies był chyba dla nas za dobrym fachowcem. Dostrzegał zawodników, którym chciało się i stawiał na nich. Poczuliśmy powiew świeżego powietrza. Szły za tym nawet niezłe wyniki, ale szybko zderzył się ze ścianą. Nie był w stanie zrozumieć jakim cudem reprezentacja trenuje na boisku, na którym nie ma narysowanych linii. Dla niego to było nie do pojęcia. Początkowo próbował walczyć z tym. Mówił, czego potrzebuje, działacze kiwali głowami i nic nie robili. I tak tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. W końcu zrezygnował, nie będę wypowiadał się za niego, ale miał powody. Pożegnał się z kadrą przy okazji meczu z Kadrą Europy. Nie było mnie, ale widziałem filmiki z tego wydarzenia. Skoro gość, który ma siedemdziesiąt lat wzruszył się i uronił łzę, to znaczy, że zdążył zżyć się z drużyną. Niestety tylko z drużyną.
Czas Groenewalda był najlepszym dla reprezentacji od lat?
Bardziej uznałbym to za schyłek dobrych czasów. Zmiany na lepsze zaczęły się już za kadencji Tomasza Putry, któremu zresztą wiele zawdzięczam. To dzięki niemu trafiłem do Francji. Pomógł znaleźć mi pierwszą drużynę we Francji, później rekomendował mnie do Macon, w którym spędziłem sześć lat. Putrę znają we Francji w regionie Lyonu wszyscy. Trenował tam wiele lat, prowadził najlepsze drużyny. Pracował również w miejscowym okręgowym związku rugby. On wprowadził w kadrze Polski francuskie wzorce, połączyło się to ze zmianą przepisów i dopuszczeniem do gry w reprezentacjach narodowych zawodników, którzy korzenie polskości sięgają drugiego pokolenia wstecz. Później zastąpił go Marek Płonka, później pojawił się Blikkies. Mieliśmy naprawdę niezłe pokolenie zawodników. W kadrze było kilku grających za granicą, kilku którzy wrócili do kraju po niezłych karierach w szkockiej czy irlandzkiej ekstraklasie. Ale nie wykorzystaliśmy w pełni potencjału, określiłbym nas jako przespane pokolenie. Z tych, co wyjechali przed laty za granicę jestem jednym z ostatnich, który jeszcze radzą sobie i grają na zawodowym poziomie.
Właśnie. Trzecia liga francuska. Wytłumacz, jaki to jest poziom.
Taki, że żaden klub z naszej ekstraklasy nie utrzymałby się w niej. Zresztą miałby problemy z utrzymaniem w czwartej. Pewnie jakieś mecze wygrałby, ale w ogólnej perspektywie mógłby nie dać rady. Sezon we Francji trwa długo. Od września do maja z dwutygodniową przerwą zimową. Coś za coś. W trzeciej lidze jest już zawodostwo. Nie muszę dodatkowo pracować, mam podpisany kontrakt z klubem. Dwa treningi dziennie. Ujmę to krótko – poważne granie.
W Polsce poważnego grania nie zaliczyłeś. Szybko wyjechałeś do Francji.
Jako junior przez jeden sezon byłem w seniorach warszawskiego AZS AWF. Później, także na rok przeniosłem się na rok do Lechii Gdańsk. I to był naprawdę fajnie spędzony czas. Dodatkowo zahartowałem się tam. To była fajna drużyna, w której grało wielu dobrych zawodników. No i jako młokos nauczyłem się tam pokory. To przydało się później.
Także w sobotę, przed meczem z Niemcami, w Japonii zostanie rozegrany finał Pucharu Świata w rugby. Kogo obstawiasz na zwycięzcę? Anglię czy Republikę Południowej Afryki?
Szczerze? Ciężko wytypować. Jeszcze dwie rundy wcześniej, stawiałbym na RPA, ale po obejrzeniu półfinału w wykonaniu Anglików uważam, że to oni są faworytami. W sumie już przed rozpoczęciem turnieju wiedziałem, że to Anglicy jako jedyna drużyna z Europy są w stanie postawić się reprezentacjom z południa. Nie widzę u nich słabych punktów, dla mnie to zespół kompletny. To, co zrobili w półfinale z Nową Zelandią było niesamowite. Jest tylko jedno ale. Czy Anglicy będą potrafili zagrać kolejny mecz na tak wysokim poziomie i to z RPA, która jest piekielnie mocna pod względem fizycznym.