Sousa ma wielkie kłopoty, dlatego powinien zapomnieć o Bońku
Czy Kulesza może być lepszym prezesem PZPN od poprzednika?
Selekcjoner reprezentacji Paulo Sousa jeszcze zanim zobaczył naszych reprezentacyjnych bramkarzy w treningu oznajmił, że numerem jeden będzie Wojciech Szczęsny. Być może w ten sposób przyczynił się do przyspieszenia przez Łukasza Fabiańskiego decyzji o zakończeniu reprezentacyjnego etapu kariery. Za to z całą pewnością nie pomógł golkiperowi Juventusu. Wojtek od początku roku szuka formy, przegapił ją podczas finałów Euro2020, a na inaugurację rozgrywek Serie A było jeszcze gorzej. W miniony weekend zawodnik Starej Damy miał największy udział przy utracie przez jego zespół punktów w starciu z Udinese. Zaprezentował się niczym nowicjusz, sprokurował rzut karny, a następnie kiwał się na własnym przedpolu i stracił piłkę. Każdy junior dostałby za takie pomyłki burę, a bramkarzowi z doświadczeniem Szczęsnego takie błędy zwyczajnie nie przystają. Pytanie, co musi się dziać w głowie naszego rodaka skoro interweniuje i zagrywa w tak niefrasobliwy sposób? Przy tak wielkim chaosie trudno spodziewać się, że uporządkuje myśli do najbliższych meczów eliminacyjnych…
Sousa, zamiast poczekać na wyniki rywalizacji, wiedział jednak lepiej, kto powinien zająć miejsce między słupkami w naszej kadrze. Można oczywiście stawiać dolary przeciw orzechom, że nie był to jego pomysł tylko słuchał podszeptu. A jeśli nie miał polskiego asystenta – co samo w sobie jest grandą przy nieznajomości polskich realiów wykazywanej przez Portugalczyka – to należy zakładać, że opierał się na podpowiedział byłego prezesa PZPN, z którym miał spotkać się (jeśli wierzyć doniesieniom portalu „Meczyki.pl”) także w miniony weekend. Przypadkowo albo nie, tuż przed umówionym mityngiem z Nikolą Zalewskim, rezerwowym AS Roma. Dziwne to o tyle – na myśli mam zaufanie Sousy – że Zbigniew Boniek trenerem był słabym, a selekcjonerem żadnym. Z jakiego powodu w wieku emerytalnym miałby zatem zyskać ostrość szkoleniowego spojrzenia? OK., rozumiem, że Paulo był lojalny wobec pracodawcy i jego sugestie brał za dobrą monetę w początkowym okresie pracy. Nie mogę jednak pojąć, po co nadal spotyka się z Zibim?
Dostał przecież dość dowodów, że rozmowy z byłym prezesem PZPN i byłym (zupełnie nieudanym) selekcjonerem reprezentacji Polski nie przynoszą żadnych konstruktywnych wniosków. Jeśli zatem chce zyskać szacunek kibiców Biało-Czerwonych i nie stracić już we wrześniu szans na awans co najmniej do strefy barażowej w eliminacjach mistrzostw świata, powinien zacząć myśleć samodzielnie. Ewentualnie, oprzeć się na lepiej – i to znacznie – merytorycznie przygotowanym suflerze, który pomoże znaleźć brakujące w reprezentacji Polski ogniwo. W tym momencie Sousa jest przecież bardzo przegranym szkoleniowcem, podczas mistrzostw Europy nasza drużyna okazała się – mimo posiadania w składzie najlepszego piłkarza świata – jedną z trzech najsłabszych w turnieju. Jeśli chce zatem znaleźć dobrą robotę po zakończeniu kadencji w PZPN – czasu na poprawę notowań ma już bardzo niewiele. A po prawdzie to wcale. Tymczasem będzie musiał poradzić sobie nie tylko z kłopotami w bramce, ale także z zastępstwem dla Piotra Zielińskiego.
Pytanie, czy sięgnie po swój wynalazek, czy Kacpra Kozłowskiego, czy raczej po Sebastiana Szymańskiego, którego zapomniał zabrać na Euro wydaje się retoryczne… Nawet jeśli dotąd Portugalczyk nie widział gracza Dynama Moskwa w roli rozgrywającego. Kłopotów kadrowych jest zresztą więcej, trzeba przecież znaleźć najlepszego możliwego partnera dla Roberta Lewandowskiego w pierwszej linii. Tymczasem nie dość, że personalia są zagadką, to nasz zespół nie ma wypracowanych schematów. Nieprzypadkowo przecież podczas mistrzostw Europy przypominał plac budowy. A teraz Sousa powinien czerpać, z tego co wypracował wcześniej, czasu na przygotowanie nowych wariantów będzie tyle, co kot napłakał. Cóż, wiele niestety wskazuje, że będzie czerpał z niczego. I będzie musiał liczyć wyłącznie na fart…
Naprawdę nie sposób o inny wniosek niż taki, że trudno było o lepszą wiadomość dla polskiego futbolu niż zmiana prezesa PZPN na człowieka, który odcina się od linii Bońka. I chce poprowadzić związek własną drogą. Marek Koźmiński był kandydatem kontynuacji i w minioną środę nieprzypadkowo poległ z kretesem w wyborach. Namaszczony przez Zibiego nie miał najmniejszych szans, bo wszyscy w środowisku byli już tym sposobem rządów – autorytarnym i prowadzącym donikąd – zmęczeni. Reprezentacja leży na łopatkach (naprawdę potrzebuje natychmiastowego przebudzenia, żeby przedostać się do baraży w kwalifikacjach MŚ), a w ekstraklasie aż przebierają nogami, żeby posprzątać po Bońku. Były prezes PZPN nie liczył się ze zdaniem właścicieli klubów, nie brał nawet pod uwagę sportowego oraz marketingowego interesu całej ligi. I pozostawił po sobie bałagan, który trzeba jak najszybciej posprzątać. Począwszy od przepisu o konieczności wystawiania młodzieżowca, po powrót do formuły ESA 30 w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Czy Cezary Kulesza będzie lepszym szefem PZPN, nie wiem. Bo tego nie wie nikt. Na pewno jednak jako prezes i współwłaściciel Jagiellonii osiągnął więcej z białostockim klubem niż Boniek z Widzewem a Koźmiński z Górnikiem razem wzięci. Jako biznesmen także dystansuje obu, zresztą bardzo wyraźnie. I na tym kibice powinni opierać nadzieję. Co innego nam zresztą pozostało?