O tym, jak Skorża schował cojones na przywitanie z Lechem

I w czym Legia wydaje się lepsza od Bayernu

Za nami wyjątkowy okres w futbolu. W piłce europejskiej zdarzył się Wielki Tydzień; rozgrywane na tak wysokim poziomie mecze, jak Bayernu z PSG w Lidze Mistrzów i El Clasico naprawdę nie zdarzają się często. Jednocześnie w naszym krajowym zaścianku doszło do niecodziennego trybu wymiany szkoleniowca, i Maciej Skorża zaliczył w niedzielę niby-debiut w drugiej swej kadencji w Lechu. Poznański klub opublikował informację o podpisaniu kontraktu dobę przed spotkaniem z Legią, ale próżno było szukać nowego szkoleniowca na ławce. Wybrał miejsce na trybunach, a pod taktyką na najlepszy – jak się okazało – od dłuższego czasu mecz w wykonaniu Kolejorza podpisał się były asystent Dariusza Żurawia, Janusz Góra. Po co i komu potrzebne były tak karkołomne manewry, wiedzą pewnie tylko przy Bułgarskiej. Choć i tam nie chcą, a może nie potrafią wytłumaczyć logicznie kontrolowanego opóźnienia w przejęciu obowiązków przez trenera. Zanim jednak o sytuacji w Wielkopolsce, słów kilka innych o planowanych angażach szkoleniowców.

Maciej Skorża

Otóż od jakiegoś czasu Aleksandar Vuković jest łączony z posadą w Płocku. Medialnie. Kiedy zatem Radosław Sobolewski ogłosił, iż po sezonie pożegna się z Nafciarzami, temat przejęcia mazowieckiego zespołu przez Aco powrócił. Medialnie. Jak bowiem upewniłem się u przebywającego aktualnie w Serbii byłego szkoleniowca Legii Warszawa – nikt z Wisły nie kontaktował się z rzekomym kandydatem. „Nie rozmawiam i nie rozmawiałem z Płockiem. To wypucha” – napisał mi Vuko. Zresztą, byłbym zdziwiony, gdyby taki kontakt miał miejsce. Dlatego, że znajomy – zresztą ten sam, który w lutym brał ode mnie namiary na Skorżę, aby zapytać (w imieniu Wisły, jak sądzę), czy Maciej byłby zainteresowany poprowadzeniem Nafiarzy (uzyskał odpowiedź twierdzącą), już od kilkunastu dni przekonuje mnie, że przesądzony jest powrót Jerzego Brzęczka do Płocka. Zaraz po sezonie. A że twierdził tak zanim Sobolewski poinformował o rozstaniu z Wisłą właśnie w tym terminie, sprawę traktuję jako (niemal) przesądzoną. Choć jeszcze nieogłoszoną.

Probierzem dla wiarygodności mojego źródła powinien być rozwój sytuacji w… Widzewie, gdzie Enkeleid Dobi już jakiś czas temu – konkretnie to po dwóch tygodniach zimowego zgrupowania – wyczerpał kredyt zaufania pracodawców. Funkcję pierwszego szkoleniowca w łódzkim zespole, w którym piłkarze już otwarcie w szatni krytykują pomysły taktyczne obecnego trenera, powinien przejąć asystent, Marcin Broniszewski. Rozmowy na ten temat były mocno zaawansowane już w ubiegłym tygodniu. A bezbramkowy remis bogatego pierwszoligowca z Puszczą Niepołomice z pewnością nie poprawił notowań Dobiego. Podobnie jak remis Lecha z Legią nie ułatwił wcale startu Skorży do kolejnej przygody z Kolejorzem. Trudno bowiem inaczej niż asekuranctwem określić jego obecność na trybunach, a nie na ławce. Choć nie brakuje głosów, że było to zwykłe tchórzostwo. Obawiając się lania od rozpędzonej Legii Czesława Michniewicza nowo zatrudniony trener postanowił odwlec w czasie oficjalne przejęcie zespołu. Najwyraźniej nie wierzył, że przestawiona na taktykę z trzema stoperami poznańska lokomotywa wróci na właściwie tory.

Tymczasem wróciła. Okazało się, że indywidualne umiejętności lechici mają porównywalne legionistów, co pokazuje jak bardzo – i jak długo – wielki (w krajowych warunkach) potencjał był marnowany przez Żurawia. Właściciele Lecha chcieli poprzedniemu trenerowi dać szansę opanowania kryzysu, ale uzyskali efekt odwrotny od zamierzonego. Po nieudanej końcówce roku, do której wstęp stanowiło niezrozumiałe wystawienie rezerwowego składu przeciw Benfice, szkoleniowiec stracił szatnię. Odejście Jakuba Modera i zimowe kontuzje Lubomira Satki oraz Mikaela Ishaka utrwaliły konsekwencje gry na alibi w Lizbonie. Po co zatem reanimowano, i to tak długo, zanikłą chemię między zespołem a szkoleniowcem, wie tylko dyrektor sportowy Kolejorza, Tomasz Rząsa. Albo i nie wie. Z jakiego powodu poznaniacy pozwolili, aby drużyna została wrzucona z deszczu pod rynnę, czyli przejęta z poślizgiem, także trudno zrozumieć. Z jednej strony Skorża zademonstrował przecież, że ma problemy z cojones, zaś z drugiej – dopuścił do rozważań, czy Janusz Góra zasługiwał na doprowadzenie Lecha do mety obecnego sezonu…

Jaki będzie autorski pomysł Skorży na Lecha, dopiero oczywiście się przekonamy. Z góry jednak wiadomo, że grę takich zespołów jak Real Madryt, Barcelona, PSG, czy Bayern Monachium piłkarze wszystkich polskich zespołów mogą oglądać jedynie w telewizji. Dystans pogłębia się od ćwierćwiecza, awans Legii do Ligi Mistrzów w sezonie 2016-17, był jedynie wypadkiem przy pracy. Okazuje się jednak, że nawet na tym najwyższym poziomie kluby mają spore rezerwy. A w każdym razie tak uważa najwybitniejszy polski fizjolog związany z futbolem, profesor Jan Chmura, który po monachijsko-paryskim szlagierze zatelefonował do mnie w środku nocy, aby podzielić się spostrzeżeniem, że Bayern ma identyczny kłopot jak….- pewnie nie uwierzycie – reprezentacja Polski pod kierunkiem Paulo Sousy.

Zdaniem naukowca, który od wielu lat gruntownie bada i analizuje Bundesligę, notorycznie powtarzające się słabe pierwsze połowy (od 0:2 Bayern zaczął w bieżącym roku kalendarzowym rywalizację nie tylko z PSG, ale także z Mainz, Arminią, Eintrachtem, czy Dortmundem, wskazują nie tylko na niedostateczną koncentrację zespołu Hansiego Flicka, ale – i to przede wszystkim – na nie dość dynamiczną rozgrzewkę. Profesor argumentował, że tylko po odpowiednim przetarciu dróg w korze mózgowej, zawodnik jest w stanie odpowiednio wejść w mecz pod względem fizycznym. I pod każdym innym. Wyłącznie bowiem pod takim warunkiem odpowiednio antycypuje grę i jest w stanie zademonstrować umiejętności taktyczne, jak również potencjał techniczny. Wnioski Chmury są takie, że monachijczycy przyspieszają procesy decyzyjne dopiero w trakcie rywalizacji. Czyli startują z opóźnieniem. Wtedy jednak bardzo często muszą już odrabiać dwubramkowe straty. Identyczną diagnozę ten wybitny teoretyk postawił w przypadku wszystkich trzech spotkań rozegranych przez biało-czerwonych w marcu w kwalifikacjach mistrzostw świata.

Owszem, selekcjoner Sousa mylił się pod względem doboru zawodników, a błędy naszej defensywy były również efektem niedopracowanej taktyki. Gdyby jednak – oczywiście zdaniem Chmury – wszystkie połączenia korowe funkcjonowały jak należy, to Wojtek Szczęsny potrafiłby w początkowej fazie rywalizacji w Budapeszcie trafnie określić, gdzie znajduje się bramka. Natomiast w Londynie Michał Helik nie faulowałby rywala przy linii końcowej. Czyli bez sensu. Tylko realnie oceniłby, że z takiego kąta Raheem Sterling nie jest w stanie zrobić jakiejkolwiek krzywdy Szczęsnemu. I odpuściłby faul… Swoją drogą, nie jest tajemnicą, że przekonany do wyników badań i metod Chmury jest Michniewicz. Miałem – niejaki – udział w zapoznaniu tych dwóch specjalistów, publikując przed laty naukowe teksty profesora na łamach miesięcznika „Piłka Nożna Plus”. Czesiek najpierw poprosił o podesłanie wszystkich artykułów, potem o numer do Jana, a na koniec – zaprosił naszego wspólnego już wówczas znajomego do współpracy w Zagłębiu Lubin. I razem świętowali mistrzostwo Polski w 2007 roku.

Wiem, że teraz także utrzymują kontakt i Michniewicz konsultował pewne rozwiązania – a przynajmniej dyskutował nie tylko zresztą o rozgrzewce – z profesorem. Zakładam, że metody byłego już trenera przygotowania motorycznego stołecznego zespołu – Łukasza Bortnika – były mocno odległe od szkoły Chmury. I nie wykluczam, że szukając przyczyn odchudzenia kilka tygodni temu sztabu mistrzów Polski należy sądzić, że właśnie tu leży pies pogrzebany. A nie (głównie) w piwku wypitym w niewłaściwym miejscu i o nieodpowiedniej porze. Co prawda niedzielny mecz z Lechem wybitnie legionistom nie wyszedł, ale wcześniej stołeczna drużyna udowodniła kilkukrotnie, że po prawidłowo przeprowadzonej rozgrzewce potrafi rozpocząć mecz z zupełnie innego pułapu niż rywale. To tak na marginesie…

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.