Iga skradła serca Polaków, Hajto przestrzelił z krytyką Zielińskiego
Jak wmieszano mnie w kampanię przed wyborami do PZPN i dlaczego?
Kadra pod wodzą Paulo Sousy przygotowuje się do startu w piłkarskim Euro, media podgrzewają już atmosferę na całego, tymczasem serca Polaków i tak w weekend skradła Iga Świątek. Dziewczyna z Raszyna w Paryżu czuje się jak u siebie, a w tym roku zachwyca już nie tylko w singlu, ale i deblu, wraz z Amerykanką Bethanie Mattek-Sands. Niedzielny, ponad trzygodzinny dreszczowiec, obrona siedmiu meczboli i pogoń w trzecim secie ze stanu 1:5 do 7:5 w starciu z najwyżej rozstawionymi w turnieju rywalkami zapisały się wyjątkowymi zgłoskami w historii wielkoszlemowego Roland-Garros. Mimo ledwie 20 lat na karku Iga imponuje nie tylko sprawnością, ale i dojrzałością na korcie oraz wszechstronnością. Zresztą mentalne przygotowanie, które pozwoliło wyjść z opresji w rywalizacji z najlepszym żeńskim deblem świata także godne jest podkreślenia. Świątek, bez słowa przesady, to już dziś nasze dobro narodowe. Oby tylko wytrzymała trudy występów na dwóch frontach. O resztę – niech martwią się przeciwniczki!
**
Tomasz Hajto to opinionista, który pozycję w mediach zbudował na kontrowersyjnych wypowiedziach. Zwykle mówi barwnie, nie gryzie się w język, a czasem potrafi – jak mawia młodzież – dołożyć do pieca. Ostatnio jednak przeszarżował krytykując wyjazd Piotra Zielińskiego ze zgrupowania na narodziny syna. W życiu są sprawy ważne i ważniejsze, a każdy normalny ojciec wie, że powiększenie rodziny jest kwestią najważniejszą. Zresztą nie tylko przyjście potomka na świat, ale i kolejne wydarzenia w jego życiu. Mimo że od mundialu w Hiszpanii minęły już niemal 4 dekady, Grzegorz Lato nie może darować Antoniemu Piechniczkowi, że nie zgodził się na opóźnienie jego przyjazdu na zgrupowanie przed mistrzostwami świata o 24 godziny, gdyż stracił przez to komunię dziecka. – Kazio Górski nie robiłby z tego problemu, dlatego zespół miał zawsze za sobą – tłumaczył mi kilkanaście razy nasz jedyny król strzelców mistrzostw świata. Sousa ocenił zatem bezbłędnie, jakie są priorytety Zielińskiego i zachował się właściwie. Po ludzku.
I na pewno żaden z nich, to znaczy piłkarz i selekcjoner, nie zasłużyli na krytykę. Moment dla zawodnika był tak ważny, że jeśli kiedykolwiek miałaby spełnić się przepowiednia Jerzego Brzęczka – który był uprzejmy stwierdzić, iż kiedyś Piotr się obudzi i coś przestawi mu się w głowie na tyle, że rozgrywającego zacznie zazdrościć nam cały świat – to chyba jedynie teraz! Franciszek Smuda, który jako pierwszy zapraszał Zielińskiego na sparingi i treningi do seniorów w Zagłębiu Lubin twierdzi, że pomocnikowi Napoli do miana kozaka brakuje jedynie pewnej dozy skur…twa na boisku. Może więc powiększenie rodziny będzie chwilą zwrotną i zamiast grzecznego Piotrusia, na plac gry zacznie wychodzić łobuz świadomy swego technicznego arsenału i kreatywności? Oby! Natomiast Hajcie, którego nie tylko cenię, ale i lubię, życzę większego wyczucia przy wyszukiwaniu kontrowersji. Tomek naprawdę ma dużą wiedzę, i nie boi się zrobić z niej użytku. Tym razem przestrzelił, ale to zdarza się nawet najlepszym.
**
Cytowany wyżej wywiad z Franzem opublikowałem w magazynie „Sportowy 24”, wydawanym przez „Polska Press”; to od pierwszego czerwca moje miejsce pracy, w którym będę miał wpływ na kształt serwisów sportowych. Przepraszam za tę prywatę, ale informacja jest dość istotna w związku z tym, że – po ogłoszeniu startu w wyborach do PZPN przez Cezarego Kuleszę – zostałem wmieszany w tę kampanię. Ktoś puścił plotkę, że po wygranej tego kandydata z automatu wejdę do związku. Tym kimś był bodaj Andrzej Padewski, wrocławski baron, zadeklarowany stronnik Marka Koźmińskiego. Plotka, jak plotka, choć zupełnie niepolegająca na prawdzie – ale nie mam na nią wpływu. Już jednak wpis na twitterze, że mam wręcz obiecaną przez Kuleszę posadę w PZPN – i brak reakcji autora na moje stanowcze dementi – dał mi do myślenia. Dlaczego dziennikarz śledczy, niemający większego (może nawet żadnego) pojęcia o środowisku piłkarskim, postanowił się wypowiedzieć akurat w tej kwestii?
Opowiadał mi swego czasu Kazimierz Greń, w jak nieudolny sposób ów gość próbował ustalić, czyje zeznania spowodowały drugie wejście funkcjonariuszy CBA do PZPN. Miał miotać się bez punktu zaczepienia, i teraz, jak zakładam, zadziałał na podobnej zasadzie. Być może zresztą nawet nie skojarzył, że ktoś posłużył się nim w kampanii. Każdy mój wpis, a przede wszystkim krytyczny pod adresem Zbigniewa Bońka i jego faworyta w nadchodzących wyborach, w świetle tego kłamliwego doniesienia, miałby być przecież odbierany jako stronniczy. Wyszło na to, że jeśli dziennikarz ma skrystalizowane poglądy – jak kolega nijakiego śledczego, na którego powoływał się w prywatnej ze mną korespondencji – ale jawnie i na każdym kroku popiera obecną ekipę w PZPN – jest obiektywny. I ma prawo zabierać głos na temat kampanii. Natomiast ktoś – jak ja – kto od lat dostrzega i wytyka absurdy i nieudolność Bońkowej ekipy w zarządzaniu największym sportowym związkiem musi być umówiony z Kuleszą na frukty po wygranych wyborach.
W sumie nie powinienem być zdziwiony. Utarło się przecież w światku piłkarskim, że tylko jedzący Bońkowi z ręki są OK. Resztę, a zwłaszcza tę kwestionującą nieomylność prezesa – należy marginalizować (Zibi ćwiczył to ze mną już przed poprzednimi wyborami). Tymczasem w myśl ustępującego prezesa związku tylko on mógł przecież poprzednio kandydować. A w czasie pandemii lansował – przy aprobacie przedstawicieli mediów – bzdurny pomysł zmiany nazewnictwa lig. Na którym mogłaby zarobić jedynie firma, która zajmie się rebrandingiem. Natomiast kluby, ligi, i nawet związek – mieć tylko dodatkowe problemy. Zresztą, w Ekstraklasie SA do dziś nie mogą zdzierżyć (czemu szefostwo daje wyraz w prywatnych rozmowach), że najwyższa klasa została – wbrew logice, wyłącznie dlatego, że takie było widzimisię najważniejszego w naszej piłce decydenta – poszerzona do 18 zespołów. Dziewiątego meczu w kolejce nikt nie chce oglądać, trwały podobno narady, czy w ogóle pokazywać ten niesprzedawalny produkt. Nikt z ESA nie mówi o tym głośno, nie było bowiem w spółce siły sprawczej, żeby powstrzymać wdrożenie tego kiepskiego, a nawet szkodliwego pomysłu. Takich „kwiatków” jest oczywiście więcej…
Ja milczeć nie zamierzam, i nie obudziłem się ze swoim krytycznym spojrzeniem nagle. Konsekwentnie punktowałem absurdy – w mojej ocenie – zaistniałe w PZPN w ostatnich latach, zainteresowanych odsyłam choćby do felietonów pisanych tu, dla Legalnych Bukmacherów. Kuleszę oczywiście znam, choć nie tak dobrze jak Bońka, ale w tym roku, choćby telefonicznie, nawet z nim nie rozmawiałem. Wcześniej także nic mi nie proponował. Skoro jednak kolportowana jest bzdura o naszej nieuchronnej kooperacji, to oprócz niesmaku odczuwam coś na kształt deja vu. Otóż przed kampanią roku 2016 adwokat PZPN straszył mnie sądem, a prezes Zibi – wygrażał telefonicznie. Cóż, skoro teraz taka jest cena niezależności, to po prostu ją zapłacę. A prawda jest taka, że po wyborach ustępującą ze związku ekipę trzeba rozliczyć. Przeprowadzić normalny audyt, sprawdzić czy były – a jeśli tak to jakie – nieprawidłowości. I ewentualnie dopiero potem zastanawiać się nad tytułem honorowego prezesa dla pana Bońka. Nie wcześniej.