Finały europejskich pucharów rozegrane według zasady: podpuścić i skasować
Czy Sousa będzie jak drugi Górski? Życzenia Lubańskiego dla Lewandowskiego
Ubiegłotygodniowe finały europejskich pucharów zakończyły się niespodziankami. Wielcy faworyci z Manchesteru przegrali z niżej notowanymi przeciwnikami. Nie pierwszy raz okazało się, że posiadanie piłki we współczesnym futbolu jest wartością przede wszystkim statystyczną. Nie praktyczną. Cóż bowiem z tego, że piłkarze City mieli piłkę przy nodze znacznie częściej i dłużej, skoro nie wykreowali żadnej bramkowej sytuacji? Ano nic. Thomas Tuchel, który nie poradził sobie w Paryżu – oczywiście zdaniem szejków, każdemu szkoleniowcowi wypada bowiem życzyć występu w finale Ligi Mistrzów – doskonale radził sobie z Pepem Guardiolą. Owszem, grał znacznie prostszy futbol, z pozoru na zasadzie określanej przez Andrzeja Strejlaua „kiedy nie wiesz co zrobić z piłką oddaj ją przeciwnikowi, niech on się martwi”. Tyle tylko, że miał pomysł na starcie z silniejszym teoretycznie przeciwnikiem. Jasny, klarowny, skomponowany pod zawodników, których miał do dyspozycji. Łącznie z drewnianym Timo Wernerem. I powinien wygrać ten intensywny finał co najmniej trzema bramkami. Nie jedną.
Guardiola jest świetnym szkoleniowcem, ale od czasu pracy w Barcelonie ma zbyt wiele koncepcji na rywalizację wymuszoną pucharowym regulaminem; i nie jest w stanie wygenerować żadnej skutecznej. Na finały europejskich pucharów – co znakomicie pojął Unai Emery – trzeba wyjść po to, żeby zaskoczyć przeciwnika. A nie na nowo definiować futbol. Od tego (ewentualnie) jest cały sezon ligowy i faza grupowa w Europie. Później liczą się już tylko zwycięzcy. Nawet jeśli wygrywają brzydko, koncentrując się przede wszystkim na destrukcji. Tytuł MVP finału – przyznany przez panel ekspertów UEFA – dla N’Golo Kante pokazuje zresztą dobitnie, że perfekcyjne zamykanie dostępu do własnego przedpola urosło już do rangi sztuki. Tymczasem Pep zapomniał o balansie w zespole, o def-pomie, ustawił drużynę zbyt ofensywnie. I dał w ten sposób szansę rywalowi, aby rozstrzygnął wynik już do przerwy. Bazująca na pressingu i dynamice piłkarzy ofensywnych Chelsea daleka była od chęci przejęcia inicjatywy. „Podpuścić i skasować” – tak brzmiała dewiza Tuchela.
Wspomniany już Emery w finale Ligi Europy też nie miał zamiaru zdominować silniejszego przeciwnika. Ten trzykrotny – do minionej środy – triumfator tych rozgrywek chciał i – i to uczynił – zblokować Manchester United. Ole Gunnar Solskjaer nie wiedział natomiast, jak poradzić sobie postawionymi przez Villarreal zasiekami. Norwegowi
zabrakło wizji, zabrakło również doświadczenia w rywalizacji o trofea (i dopiero na koniec łuta szczęścia przy jedenastce egzekwowanej przez Davida De Geę). Słowem – nie był w stanie pomóc podopiecznym, nie miał planu B. Polska okazała się ziemią obiecaną dla pana Unaia, a Puchar Emery’ego trafił do Emery’ego. W jakimś sensie
sprawiedliwości stało się zadość. Ciekawe, jak poczuli się twórcy niedoszłej (na razie) Super League, skoro po trofeum sięgnął 7. zespół ligi hiszpańskiej, nieuwzględniany w przyszłym podziale zysków przez krezusów? Czy dla tej grupy był to kolejny siarczysty policzek? Okazało się przecież, że maluczcy wciąż są w stanie wygrywać. I w sumie to jest najpiękniejsze!
**
Wieści z Opalenicy, gdzie do finałów Euro 2020 przygotowuje się piłkarska reprezentacja Polski, są słodko-gorzkie. Los tym razem nie oszczędza napastników, po Krzysztofie Piątku uraz wyeliminował z treningów Arkadiusza Milika. Pewnie, Robert Lewandowski jest gigantem, ale bez odpowiedniego wsparcia kapitanowi trudno będzie o gole w ME. Ba, nawet bardzo trudno. Dlatego tak istotne jest pytanie, jak przymusowa pauza wpłynie na napastnika Olympique Marsylia? Czy widoczna będzie absencja w zajęciach, i brak rytmu meczowego (gdyż nie jest brany pod uwagę na towarzyskie starcia)? A może pojawi się tylko efekt świeżości po intensywnej rundzie? Akurat Milik naoglądał się w minionym sezonie wielu spotkań – zbyt wielu – w roli widza, więc trenerzy kadry powinni zadbać także o kondycję psychiczną naszego napastnika numer 2. Czy będą w stanie? Szczęśliwie, sztabowcy Paulo Sousy indywidualizują zajęcia, a nawet – suplementację. Na zgrupowaniu pojawił się dietetyk molekularny, który ma pomóc w regeneracji zawodników. Na równi z komorą hiperbaryczną.
Jest zatem nadzieja, że Arek szybko zostanie postawiony na nogi. I w ogóle to dobrze, że naukowe zdobycze – wreszcie – nie przeszkadzają w obecnym PZPN. O wątpliwościach związanych z wyborem bazy turniejowej pisałem przed tygodniem, może więc inne, przyjęte u nas rozwiązania, nie będą odbiegały od stosowanych przez europejską
czołówkę? Warto w tym miejscu przypomnieć, że Kazimierz Górski podczas przygotowań do IO’72 w Monachium zaangażował jedynego polskiego fizjologa biorącego udział w programie… lotów kosmicznych(!) prowadzonym w ZSRR. Nie wahał się, po namowach doktora Janusza Garlickiego, stosować także innych około medycznych nowinek – dotyczących nie tylko regeneracji. Byli prekursorami, przecierali szlaki, ale z tak wielkim wyczuciem, że Orły Górskiego były w stanie prezentować świeżość mimo konieczności gry co dwa dni! Paulo Sousie wypada życzyć, żeby nie tylko pod względem intuicji dorównał wielkiemu poprzednikowi na reprezentacyjnej ławce. Skoro zgrupowanie zaczął od budowania atmosfery, to wiele wskazuje, że obrał właściwy kierunek.
Przy okazji ubiegłotygodniowej Gali zorganizowanej dla uczczenia 100-lecia urodzin trenera Górskiego miałem okazję porozmawiać z Włodzimierzem Lubańskim o… Robercie Lewandowskim i porównaniu dwóch naszych najlepszych w historii goleadorów.
– Nie ma sensu zestawiać mnie i Roberta, za dużo lat minęło od moich występów, za bardzo zmienił się futbol. Lewandowski dostał możliwość zapracowania w zachodnim klubie na tytuł najlepszego piłkarza świata i tę szansę pięknie wykorzystał. Czego szczerze Robertowi gratuluję. Mam jednak przekonanie, że gdyby naszej generacji pozwolono skorzystać z ofert najsłynniejszych zagranicznych klubów, polskie piłkarstwo na tak zaszczytny tytuł nie czekałoby do czasów eksplozji jego talentu w Bayernie. Doczekałoby się bowiem pół wieku wcześniej – ocenił bez fałszywej skromności dwukrotny król strzelców Pucharu Zdobywców Pucharów.
Swoją drogą, wizerunek Włodka – o którego pozyskanie na początku lat 70-tych poprzedniego stulecia intensywnie zabiegał wymarzony przez Lewego Real Madryt – niedługo znajdzie się na banknocie pamiątkowym. Kapitan reprezentacji Polski sprzed pół wieku, którego strzeleckie rekordy w kadrze pobił dopiero RL9, stwierdził akceptując
projekt numizmatu (zostanie wyemitowany w kolekcji Euro Souvenir Orły Górskiego), że życzy Robertowi przed finałami mistrzostw Europy, aby za kilka lat Lewandowski – i cała obecna generacja kadrowiczów – także znalazła się na pamiątkowych banknotach. Byłby to bowiem najlepszy dowód, że kadra Sousy również osiągnęła historyczny sukces, za który Lubański uważa miejsce na podium poważnego turnieju.
Życzenia wielkiego kapitana sprzed lat dla jeszcze większego następcy zostały wygłoszone naprawdę szczerze. Oby się spełniły!