Czy Sousa zda egzamin z… logistyki? Bo Lewandowskiego raczej nie zatrzyma
A Czerczesow jest skłonny zejść z płacowych oczekiwań do poziomu, na który stać… Legię
Selekcjoner Paulo Sousa, który oblał egzamin z logistyki podczas finałów Euro 2020 – i z przygotowań do turnieju także – chce pokazać, iż jest pojętnym uczniem. I tym razem, przed finiszem grupowych kwalifikacji mistrzostw świata, zarządził zagraniczne zgrupowanie. Reprezentanci Polski przed meczem z Andorą spotkali się w Gironie. Jak podał menedżer naszej kadry Jakub Kwiatkowski, wyłącznie z powodów organizacyjnych. Gdyby bowiem wspólnie polecieli z Warszawy, to podróż przez Barcelonę – z przepakowaniem sprzętu – trwałaby co najmniej 8 godzin. A właśnie tego, czyli zmęczenia, portugalski trener chciał za wszelką cenę uniknąć. Dlatego polecił ominąć kadrowiczom Warszawę, i stawić się w Katalonii.
Czy to okaże się słusznym rozwiązaniem – oczywiście dopiero się przekonany. Tak naprawdę Biało-Czerwoni – po dwukrotnym pokonaniu Albanii – w listopadzie muszą jedynie postawić kropkę nad i. Z Andorą trudno byłoby przegrać, tak naprawdę wynik niższy niż 3:0, może nawet 5:0 na korzyść naszego zespołu nie będzie przecież satysfakcjonował kibiców. A i Węgrzy, z którymi reprezentacja Polski mocno męczyła się na inaugurację kwalifikacji, spuścili z tonu. Czy na tyle jednak, żeby ich zlekceważyć, skoro na Stadionie Narodowym w poniedziałek 15 listopada nasz zespół nie może pozwolić sobie na porażkę?
To oczywiście pytanie retoryczne, bo nawet cieniutka jak barszcz tej jesieni Legia Warszawa pokazuje, że w Europie nie ma już słabych drużyn. Mimo że w Polsce stołeczny zespół jest w stanie przegrać z każdym nawet na własnym boisku, w międzynarodowych rozgrywkach potrafił pokonać nawet angielskie Leicester. Możemy się zatem słusznie zastanawiać, czy trener Sousa nie przekombinował z katalońskim zgrupowaniem. W najbliższy piątek, czyli w dniu meczu w Andorze termometry mają wskazywać 16 stopni, prognozy pogody wskazują także na 63-procentową wilgotność powietrza i spore prawdopodobieństwo opadów. W Warszawie (po nocnym przymrozku do -2, w poniedziałek 15.11) synoptycy przewidują w ciągu dnia 6 stopni. Czy tak drastyczna zmiana klimatu po przylocie do Polski może mieć wpływ na dyspozycję dnia u naszych zawodników? Cóż, dopiero się przekonamy, ale pewne obawy – oczywiście pozostają.
Świadomie nie napisałem „po powrocie do Polski”. I to nie tylko dlatego, że trener Sousa tym razem zaprosił kadrowiczów do Katalonii. W przypadku Matty’ego Casha trudno byłoby po prostu użyć takiego określenia. 24-letni defensor będzie przecież dopiero poznawał kraj przodków i – miejmy nadzieję – język. Uważam, że to dobry ruch portugalskiego trenera, że zaprosił tego solidnego obrońcę do reprezentacji Polski. Jeszcze bardziej podoba mi się jednak, że gracz Aston Villi nie dostanie specjalnej ścieżki w drużynie narodowej. Tylko – jak w poniedziałek na konferencji prasowej – zadeklarował Sousa, będzie musiał wywalczyć pozycję. Czyli, niezależnie od zawiłości regulaminowych związanych ze zgłoszeniem Casha w FIFA, z góry nie możemy założyć, iż w starciu z Madziarami na Stadionie Narodowym Matty pojawi się w wyjściowym składzie. Najpierw będzie musiał przekonać selekcjonera. A zapewne także bezproblemowo wejść do zespołu. I to jest słuszna koncepcja.
Jeśli bowiem Robert Lewandowski i spółka zauważą, iż do zespołu doszedł wartościowy partner, na pewno będą zachowywać się tak, aby potomek polskich emigrantów poczuł się w biało-czerwonej kadrze jak u siebie. Akurat o to każdy fan naszej reprezentacji może być spokojny. Bardziej nawet niż o… zdrowie Lewandowskiego. Pamiętamy przecież, że Robert – który nie bez przyczyny uchodzi za cyborga – właśnie w pierwszym meczu z Andorą, w którym niekoniecznie musiał wystąpić, doznał kontuzji. Czy zatem teraz, gdy głosowanie w plebiscycie, w którym główną nagrodę stanowi Złota Piłka zostało już zakończone, powinien w ogóle ryzykować? I wystąpić przeciw kopciuszkowi z pogranicza hiszpańsko-francuskiego? Cóż, znając pociąg RL9 do wszelakich (zwłaszcza strzeleckich) rekordów trudno pewnie będzie wyperswadować występ naszemu kapitanowi. Trzeba będzie po prostu uszanować decyzję, którą – jak należy zakładać – podejmie.
A skoro już o Legii była mowa, to od czasu – nieplanowanego – spotkania prezesa PZPN Cezarego Kuleszy ze Stanisławem Czerczesowem na trybunach stołecznego klubu podczas meczu z Leicester, w rosyjskich mediach powraca temat ewentualnego zluzowania przez „Stana” selekcjonera Sousy w naszej reprezentacji. I nie ma znaczenia, że szef naszego piłkarskiego związku zdementował, jakoby miał rozmawiać z Osetyjczykiem w kontekście przejęcia przez niego Biało-Czerwonych po przegranych (oby oczywiście nie!) kwalifikacjach mundialu w Katarze. Dlaczego zatem sprawa powraca z taką intensywnością?
Otóż, jak wszystko wskazuje, jest to wyłącznie „chciejstwo” Czerczesowa, które potwierdził mi – prosząc o anonimowość – menedżer blisko współpracujący ze „Stanem”. Były selekcjoner Sbornej po prostu dobrze czuje się w Polsce, lubi Polaków i chętnie wróciłby do naszego kraju. I zapewne głównie z tego powodu inspiruje media we własnym kraju do ogrzewania tego kotleta. Zwłaszcza że 58-letni szkoleniowiec jest… zarobiony. Zdaniem wspomnianego agenta, pieniądze nie stanowiłyby problemu przy ewentualnym powrocie do Polski właśnie dlatego, że jako trener reprezentacji Rosji Czerczesow pobierał prawie 3 miliony euro rocznie. A i podczas kadencji w Dynamie Moskwa miał bardzo podobną gażę. I dziś jest niezwykle majętnym człowiekiem.
Podobno do tego stopnia Stanisław byłby skłonny zejść z płacowych oczekiwań, że na jego zatrudnienie stać byłoby nie tylko bogaty PZPN, ale i… zadłużoną Legię, do której trener ma ogromny sentyment.
Zatem – co pan na to, panie Dariuszu Mioduski?