Wielkie rzeczy rodzą się, k…, w bólach?
“NIEKOCHANI”, CZYLI O KADRZE BRZĘCZKA
W czasie walki z koronawirusem, kiedy rozgrywki sportowe zamarły (a wygłupiają się – narażając ludzkie zdrowie i życie – jedynie władze białoruskiej Wyszejszej Lihi), stacje telewizyjne starają się uprzyjemniać kibicom trudne chwile głównie powtórkami. Z mniej lub bardziej odległych wydarzeń. Na tym tle wyróżnił się pezetpeenowski kanał „ŁączyNasPiłka”, który w trakcie zastoju spowodowanego zarazą serwuje premierową produkcję. „NIEkochani” – dokument o kulisach kadry Jerzego Brzęczka – to co najmniej dobry pomysł na wypełnienie misji #zostanWdomu. Nawet jeśli w odbiorze tego emitowanego w soboty odcinkowego reportażu jednomyślności nie będzie. Bo nie może być.

Wszyscy kibice mają w pamięci, a przynajmniej mieć powinni, że styl gry biało-czerwonych w kwalifikacjach Euro 2020 (już oczywiście przemianowanych na Euro 2021), bardzo długo istniał w zasadzie tylko teoretycznie. Nasi piłkarze wygrywali z niżej – w większości znacznie – notowanymi rywalami, ale męczyli się okrutnie. A kiedy wydawało się, że gorzej już być nie może i przez eliminacje zdołają przejść suchą nogą, stracili aż 5 punktów w meczach ze Słowenią i Austrią. Z „NIEkochanych” dowiadujemy się jednak, że to nie zawodnicy – a nawet nie selekcjoner, którego wizji nie byli w stanie wdrożyć w boiskowe rozwiązania – tylko… dziennikarze byli wszystkiemu winni. Syndrom oblężonej twierdzy, jaką stanowiła przez co najmniej 10 miesięcy ubiegłego roku piłkarska kadra, mocno dał się we znaki nawet tak doświadczonym zawodnikom jak Łukasz Fabiański i Kamil Glik. Tak mocno, że – absolutnie zasadną i merytoryczną – krytykę zaczęli sprowadzać do hejtu.
Mechanizm szukania wspólnego wroga przez kadrowiczów nie jest oczywiście nowy. Po pierwowzór można się cofnąć do roku 1979, gdy mieszana grupa kadrowiczów – medalistów MŚ i IO oraz tych z młodszej generacji -… zaszczekała na szakali. Czyli na reporterów, których drapieżnikami z rodzaju wilków ochrzcił były już wtedy selekcjoner Jacek Gmoch (przygodę z kadrą zakończył w roku 1978). Incydent miał miejsce w samolocie z Amsterdamu do Warszawy, po meczu z Holandią, który stanowił kres marzeń biało-czerwonych o występie w finałach Euro 1980. Grzegorz Lato, Antoni Szymanowski, Zbigniew Boniek i Stanisław Terlecki – a zatem aż dwóch późniejszych prezesów PZPN! – dawało w ten sposób wyraz niezadowoleniu z pracy dziennikarzy. Za szczekanie posypały się kary dyscyplinarne, ale oczywiście wyniku z boiska – remisowego, który tym razem nie okazał się zwycięski (choć podobnie jak kilka lat wcześniej na Wembley, grano 17 października) – nic nie mogło już zmienić. Podobnie jak losów kwalifikacji…
– Psy szczekają, a karawana jedzie dalej! – to jednak słowa wcale nie Laty czy Bońka z pokładu samolotu z Amsterdamu, tylko Kamila Grosickiego, które padły w filmie „NIEkochani”. Co może lekko dziwić w sytuacji, kiedy zarówno zawodnicy jak i selekcjoner zdawali sobie sprawę, że ze stylem jest daleko – i to nawet bardzo – od OK. Brzęczek mówił zresztą o tym wprost po wygranych spotkaniach. Dziękując za wynik i zaklinając za każdym razem rzeczywistość, że dzień, kiedy gra drużyny narodowej stanie się płynna jest już tuż-tuż. I naprawdę zbliża się nieuchronnie. To jednak właśnie po trenerze najbardziej było widać, że ma kłopot z radzeniem sobie z medialną presją. Grube, męskie słowa rzucał nie tylko w przerwach, ale również po meczach. Starał się co prawda kontrolować emocje, lecz wyszło na (tylko?) tyle, że w jednym z podsumowań oznajmił: – Wielkie rzeczy rodzą się, k…, w bólach.
Co oczywiście może jeszcze polegać na prawdzie. O ile jednak wcześniej obecny selekcjoner przyswoi wiedzę, że największy z jego poprzedników – Kazimierz Górski – nigdy nie okazywał zdenerwowania. Nie przeklinał też w sytuacjach publicznych. Był siłą spokoju, zasłynął z kamiennej twarzy. Taką postawą kupił – a w zasadzie to zapracował na – zaufanie zawodników. A dzięki temu dwukrotnie wprowadził zespół do wielkiego olimpijskiego finału, zaś na podium Orły Górskiego stanęły także w MŚ. Tymczasem Brzęczek zaczął – niefortunnie – od sprintów wykonywanych przy ławce podczas meczów. I wydaje się, że właśnie autokontroli oraz niezbędnego dystansu trenera brakowało najbardziej na tamtym etapie pracy z kadrą. Zawodnicy grali niedokładnie, co szkoleniowiec bardzo często zarzucał podopiecznym – w każdym razie ten motyw regularnie przewija się w „NIEkochanych”. Mimo że z boksu dla rezerwowych nie mogli czerpać spokoju i pewności siebie. Gdyż stamtąd wówczas nie płynęły…
Znacznie lepiej – i na całe szczęście – klimat panujący w medialnym otoczeniu reprezentacji znosili liderzy kadry. – Zdecydowanie bardziej wolę brzydko wygrać niż ładnie przegrać – orzekł po prostu, i z uśmiechem Wojtek Szczęsny. Zaś Robert Lewandowski poszedł jeszcze dalej, też na zupełnym luzie: – Kto nie trzyma ciśnienia, ten nie gra w piłkę na wysokim poziomie.
O ile zatem selekcjoner powinien popracować nad transmisją emocji, o tyle o odporność – na stres i wszelkie zewnętrzne bodźce – najważniejszych zawodników kibice mogą być spokojni. A myślę, że dziennikarze – ci wymieni w reportażu z nazwiska (akurat mój tweet został zacytowany w „NIEkochanych”), i ci niewskazani, ale krytycznie nastawieni – nie będą mieli pretensji, że zostali wskazani jako wspólny wróg. Ten jednoczący ekipę. Mało tego, obecni reprezentanci mogą nawet wzorem starszych i o wiele bardziej utytułowanych – w reprezentacji – kolegów poszczekać na szakali. Pod warunkiem jednak, że wcześniej przywiozą z dużego turnieju – jak Lato i Boniek – medale. Ba, wtedy nie byliby już niekochani, ale nawet krytykowani. Pytanie tylko, czy mimo niewątpliwie dużego potencjału, fani biało-czerwonych mogą – po tym, co zespół Brzęczka zaprezentował w eliminacjach – marzyć choćby o powtórce z Euro 2016? Czyli o ćwierćfinale?
To oczywiście pytania, na które teraz nie sposób dać odpowiedzi. Trudno jednak oprzeć się refleksji, że akurat dla reprezentacji Polski przełożenie finałów ME na rok ’21 nie jest – i to delikatnie określając – najgorszym rozwiązaniem. Cóż, oby sukces, urodził się, k… w bólach!

ADAM GODLEWSKI
Adam Godlewski – dziennikarz sportowy, felietonista, specjalista od piłki nożnej. Związany jest ze sportem od ponad ćwierć wieku. Na naszych łamach pisze felietony sportowe z serii “Krótka piłka”.