Taki Lech to niestety śmiech. I to na całą Polskę
Jakoś nie jakość, czyli przyczyny walki Kolejorza o spadek
W tak zwanej ekstraklasie obserwujemy wyścig żółwi w walce o tytuł mistrzowski. Czołówka gra wolno i nieatrakcyjnie, punktuje niechętnie i w ogóle – jakby nie przebudziła się jeszcze z zimowego snu. To jednak nie oznacza, że najwyższa liga piłkarska w Polsce jest nieciekawa. Otóż jest, gdyż znacznie bardziej pasjonująco niż o miejsca na podium zapowiada się rywalizacja o pozostanie w Ekstraklasie. W dolnych rejonach tabeli miało być nudno, więcej niż pewne było, że jedynego spadkowicza wyłonią spomiędzy siebie trzej słabi beniaminkowie. Tymczasem znaleźli się tacy, którzy najwyraźniej chcą zadbać o atrakcyjność rozgrywek. Do dwóch zasłużonych klubów z Krakowa, które już jakiś czas temu uparły się, żeby – jak mawiał Franz Smuda – powalczyć o spadek, chce bowiem dołączyć Lech. Poznaniacy po zmęczeniu jesienną Ligą Europy, zimą mieli wypocząć, i od pierwszej tegorocznej kolejki ruszyć z kopyta w pogoń za czołówką. No i ruszyli. Tylko kierunki pomyliły się Kolejorzom.

Ewidentnie, ktoś w Poznaniu źle przestawił zwrotnicę, skoro zespół Dariusza Żurawia ma na koncie 6 celnych strzałów. Jeśli ktoś myśli, że podana statystyka dotyczy ostatniego meczu ligowego, to mocno się myli. 6 (słownie: sześć) uderzeń, które trafiły w światło bramki przeciwników lechici oddali od początku 2021 roku w spotkaniach o punkty w Ekstraklasie. Za nami już trzy kolejki, więc statystycznie rzecz ujmując potrafią po dwa razy w spotkaniu przeprowadzić akcje zakończone strzałem. Wychodzi też na to, że tylko jedno na sześć celnych uderzeń przynosi im gola. Nie ma co, podane liczby zwalają z nóg! A po prawdzie – są żenujące i zatrważające. Co stało się z zespołem, który latem zeszłego roku grał najlepszą piłkę w Polsce? I błyszczał w eliminacjach europejskich pucharów nawet na boiskach przeciwnika? Dla pewności sprawdziłem, nie został rozsprzedany. Z istotnych zawodników odszedł jedynie Jakub Moder, na dodatek za grubą kasę.
Na tyle grubą, że można było zatrudnić nawet trzech zawodników w jego miejsce. Transfer reprezentanta Polski do Brighton nie wybuchł zresztą z dnia na dzień, wiadomo było ze znacznym wyprzedzeniem, że Anglicy sprowadzą Kubę w przerwie między rundami. Czasu na znalezienie zastępstwa było więc aż nadto. A jeszcze więcej – na zastanowienie się, co zrobić ze środkami pozyskanymi nie tylko z tej intratnej sprzedaży, ale również z UEFA; z tytułu premii oraz praw telewizyjnych i marketingowych z Ligi Europy. Najwyraźniej jednak przy Bułgarskiej zgłupieli od nadmiaru kasy, bo nie wiedzieli, co z nią począć. Transfer niezbędny, jak się okazało, drugiego defensywnego pomocnika Niki Kvekveskiriego ogłoszono 29 stycznia. Czyli w przeddzień inaugurującego tegoroczną cześć zmagań meczu Lecha w Zabrzu. Napastnika – mimo biedy i urazów w pierwszej linii – szukano jeszcze dłużej. O angażu Arona Johannssona Kolejorz poinformował 12 lutego. Zatem dwa dni przed spotkaniem trzeciej w 2021 roku kolejki…
Wspomniany atakujący, pochodzący z Islandii Amerykanin, w listopadzie skończy 31 lat. CV ma niezłe, ale z jego lektury niezbicie wynika, że najlepszy okres w karierze ma dawno za sobą. Trudno zatem oprzeć się refleksji, że na Bułgarską trafił na zasadzie gaszenia pożaru, a nie jako przemyślane i długofalowe wzmocnienie. A powyższa uwaga dotyczy również 29-letniego Gruzina Kvekveskiri. Oczywiście, nikt bogatemu nie zabroni bawić się za własne pieniądze, ale z profesjonalizmem ma to tyle wspólnego, ile Lech z czołówką słabej przecież PKO Ekstraklasy. Fakty są takie, że nad mającą największe ligowe zaległości, zamykającą tabelę Stalą Mielec Kolejorz ma 5 punktów przewagi. Zaś nad przedostatnim Podbeskidziem już tylko 3. Dwa punkty uciułane w trzech tegorocznych spotkaniach ligowych i jedna zdobyta na tym czasowym dystansie bramka nie oddają w pełni regresu Lecha. Przecież w minionym tygodniu do wyeliminowania Radomiaka z Pucharu Polski poznaniacy potrzebowali nie tylko serii rzutów karnych, ale i fury szczęścia.
Nie sposób też nie zauważyć, że na dymisję z uporem godnym naprawdę lepszej sprawy pracuje nie tylko dyrektor sportowy, ale i trener Żuraw. Bo łapanka uskuteczniana na rynku transferowym – mimo posiadania środków w klubowej kasie – to tylko jedna strona medalu. Drugą jest przygotowanie zespołu Kolejorza do rywalizacji. A w zasadzie – nieprzygotowanie. Na tle świetnie wybieganego Górnika lechici wykręcili jeszcze co prawda niemal 118 kilometrów (zabrzanie przebiegli o ponad 9 więcej), ale potem zaczęli gasnąć. Z Zagłębiem zaliczyli już tylko 113, zaś z Wisłą – 112 kilometrów. Odcinki przebiegnięte sprintem i szybkim biegiem przez poznaniaków były krótsze o 1,7 kilometra od zabrzan, o 250 metrów od rywali z Lubina, i o 1,6 od tych z Płocka. Pewnie, futbol to nie lekkoatletyka, ale jeżeli statystyki biegowe zespół z Bułgarskiej miał gorsze od każdego przeciwnika, z którym się mierzył od początku roku, to nikt rozsądny nie może ich bagatelizować.
Zwłaszcza, że w tabeli brakuje – tylko z omawianego okresu – 7 punktów. Co ponad wszelką wątpliwość oznacza, iż nawet najmądrzejszym staniem Lech nie jest w stanie nawiązać rywalizacji z ekstraklasowymi konkurentami. Swoje w naszej fizycznej lidze trzeba po prostu wybiegać. A wychodzi na to, że zawodnicy z Poznania nie mają z czego depnąć. Zatem zastanawiająca nędza transferowa idzie przy Bułgarskiej w parze z motoryczną biedą. Czy można zatem przy wspomnianej mieszance spodziewać się jakości piłkarskiej? Cóż, 1 (słownie: jeden) celny strzał (dane przytaczam z raportów rozsyłanych przez Ekstraklasę SA), o jaki poznaniacy pokusili się w niedzielę, skłania raczej to refleksji, że ktoś w Poznaniu musiał pomylić słowa – jakoś z jakość. Pecha ma Kolejorz w tym sezonie niewyobrażalnego, liczba kontuzji z pewnością stanowi jakieś usprawiedliwienie dla Żurawia, jednocześnie skład z Płocka jest wyrzutem sumienia dla dyrektora Tomasza Rząsy. Nic jednak nie tłumaczy trwającej od 6 spotkań serii bez zwycięstwa w ESA.
Taki Lech to niestety śmiech. I to na całą Polskę. Co by tu zatem jeszcze spieprzyć, panowie? Skoro zimowe transfery, przy strategii obmyślonej na pogoń za podium były potrzebne na wczoraj, a Radka Murawskiego zakontraktowano od 1 lipca, to wbrew pozorom już tak wiele do zepsucia nie zostało…

ADAM GODLEWSKI
Adam Godlewski – dziennikarz sportowy, felietonista, specjalista od piłki nożnej. Związany jest ze sportem od ponad ćwierć wieku. Na naszych łamach pisze felietony sportowe z serii “Krótka piłka”.