Jak Boniek się zakiwał, a CBA „uczciło” w tym roku Dzień Piłkarza
Komu PZPN pokazał wała, i co to ma wspólnego z Bałtykiem Gdynia?
10 września to data, która dotąd bardzo przyjemnie kojarzyła się w polskim futbolu. Ba, to właśnie ta kartka wyznaczała w kalendarzu, zupełnie zresztą nieprzypadkowo, Dzień Piłkarza. Dziś święto jest zapomniane, ale pomysłodawcy idee mieli słuszne. Chcieli bowiem uczcić wywalczenie przez Orły Górskiego złotego medalu IO’72 w Monachium. A również 10 września – tyle że 1975 roku – reprezentacja Polski rozegrała najlepszy mecz w swej historii, gromiąc Holendrów (ówczesnego wicemistrza świata) 4:1. Po kadencji Zbigniewa Bońka w PZPN wspomniany – i bardzo znaczący w historii naszego futbolu –termin będzie jednak przywodził na myśl zdarzenie o mocno negatywnym zabarwieniu. 10 września 2020 roku do siedziby PZPN – i regionalnych struktur – weszli bowiem funkcjonariusze CBA. Pod pretekstem wyjaśniania afery melioracyjnej. Badają też jednak (ewentualne) biznesowe kontakty związku z firmą Mikrotel, należącą do brata i bratanka prezesa federacji, Romualda i Marcina Bońków. A także zasady, wedle których bilety na mecze kadry narodowej były rozdysponowywane wśród polityków.

Niezależnie od ustaleń i – ewentualnych – konsekwencji, można postawić tezę, że zupełnie niepotrzebny – Bońkowi, PZPN i całemu polskiemu futbolowi – wpis prezesa na Twitterze (o silnym nacechowaniu politycznym) przed drugą turą wyborów prezydenckich zakończył sielankę w futbolowej federacji. Niedopuszczalne zaangażowanie szefa największego związku sportowego w bieżącą walkę partyjną bardzo szybko odbiło się czkawką. I to nie tylko Zibiemu, ale również wszystkim baronom. A przede wszystkim – ucierpiał wizerunek PZPN i całego futbolu. Czyli ten aspekt, który Boniek wraz ze współpracownikami poprawili w największym stopniu na początku pierwszej kadencji. Kosztowało to wiele wysiłku i – zapewne – kasy. Tymczasem po serii mocno krytycznych artykułów w „Gazecie Polskiej”, skandalu związanym z rocznym sądowym zakazem publikacji nałożonym na Piotra Nisztora, autora wspomnianych tekstów i akcją CBA, postrzeganie piłkarskiego związku w Polsce – i całej dyscypliny – zaczęło niebezpiecznie wracać do punktu wyjścia kadencji Bońka. PZPN został przecież przedstawiony jako bastion komuny i instytucja, której interesy powinny znaleźć się pod specjalnym nadzorem…
Prawda jest taka, że nierozważnym tweetem Boniek uruchomił lawinę zdarzeń – z czym tak bystry gość powinien się liczyć dotykając wyborców obecnej władzy – która już zburzyła jego pomnik; tu i ówdzie projektowany w gronie jego zwolenników z PZPN. Wydawało się, że jest wytrawnym graczem, tymczasem zachował się niczym junior. Jako prezes związku powinien bardzo głęboko schować polityczne sympatie, gdyż piastujący tę funkcję musi mieć zdolność do kooperowania z przedstawicielami każdej siły politycznej; na szczeblu centralnym oraz w regionach. Zatem oczywistością, i podstawowym kryterium BHP jest zachowanie neutralności. Zresztą Zibi długo miał – jak się wydawało – dobre, a w każdym razie poprawne relacje z prezydentem Andrzejem Dudą oraz premierem Mateuszem Morawieckim. Okazało się jednak, że tylko do czasu, kiedy spróbował zaproponować własne reguły gry. I ewidentnie się przy tym zakiwał. W efekcie – związek, który żył spokojnym życiem, budował wysokie budżety i mógł harmonijnie się rozwijać, znalazł się na cenzurowanym.
Dziś postrzeganie Bońka – 8 lat temu w powszechnym odbiorze Europejczyka z Rzymu – jest podobne, jak Grzegorza Laty u schyłku kadencji. A w każdym razie bardzo dalekie od zachwytów. Po ostatnich „akcjach” wyszło wręcz na to, że przedłużenie kadencji – która powinna upłynąć za pięć tygodni – niepotrzebne okazało się nawet z perspektywy Bońka. Wizerunek Zibiego mocno się zużył. Zaś ekipa – ostro wypaliła. Prezes nie jest już liderem świetnego projektu; a za chwilę może nawet zostać uznany za największy balast dla PZPN. I całego naszego futbolu. Jakie zresztą miał pomysły na ten rok? Chciał na przykład przemianować pierwszą ligę na drugą (i analogicznie wszystkie niższe „zdegradować” o szczebel). Mimo że ponad 25 krajów w Europie stosuje właśnie takie nazewnictwo, z powodów marketingowych. Zatem zmiana cofałaby nasz futbol. Sponsorzy nie kryli oburzenia, mogłoby się to negatywnie odbić na wysokości reklamowych kontraktów. Kluby także byłyby więc stratne. A zarobiłyby jedynie firmy, które wygrałyby przetargi na rebranding (za który miał zapłacić PZPN). O ile wykonawcy byliby oczywiście wyłaniani na drodze przetargów…
Tymczasem to wcale nie jedyny kiepski tegoroczny pomysł ekipy Bońka, choć powyższy – na szczęście – nie został wdrożony. Jednym z fajniejszych w ostatnich latach projektów był Pro Junior System, który premiował stawianie przez trenerów zawodowych zespołów na młodych wychowanków. Funkcjonował przyzwoicie, bodźcował kluby do inwestycji w szkolenie. Co stało się jednak w czasie pandemii? Najpierw zmieniono reguły dotyczące tego, że 100 procent nagrody wypłacano tylko wówczas, kiedy klub utrzymał się w danej klasie rozgrywkowej. Zapis o degradacji usunięto, a tym samym doinwestowano spadkowiczów, którzy na finiszu – nie bacząc już na wyniki – mogą sztucznie postawić na młodzież; co jest mocno na bakier ze sportowymi regułami. Natomiast kolejna modyfikacja dotyczy skreślenia z udziału w PJS rezerwowych drużyn klubów grających w PKO Ekstraklasie. Tymczasem na przykład w Śląsku Wrocław działacze wyliczyli, że wygrywając w II lidze tę klasyfikację, zbudują sobie pół budżetu drugiego zespołu. Dopiero jednak gdy wywalczyli awans – dowiedzieli się, że rezerwy zostały wykluczone z udziału w programie. Bez okresu przejściowego, ze skutkiem natychmiastowym. Czyli już przed pierwszym meczem debet w kasie sięgnął 1,1 miliona złotych…
Wyszło na to, że klubom z najwyższej ligi, które szkolą wielu reprezentantów Polski w kategoriach młodzieżowych i pozwalają im zdobywać doświadczenie – na przyzwoitym ligowym poziomie – w rezerwach, PZPN z dnia na dzień pokazał… wała. Niczym Władysław Kozakiewicz, po wywalczeniu złota olimpijskiego na moskiewskich Łużnikach w 1980 roku radzieckiej publiczności. A właśnie słynny tyczkarz został uznany sportowcem 90-lecia Bałtyku Gdynia, podczas rocznicowych obchodów. Piłkarzem wszech czasów wybrano natomiast Piotra Rzepkę. I ja tam w sobotę byłem, miód i wino piłem, a nawet zagłosowałem. Z zadowoleniem, że Bałtyk – zarządzany obecnie przez Jacka Paszulewicza – ostry zakręt ma już za sobą. I wychodzi na prostą po flircie ze sponsorem-oszustem, który wpędził gdynian w olbrzymie długi. W krytycznym momencie sięgały milion złotych, a mogły być jeszcze wyższe, gdyby mitoman – jak zapowiadał – zdążył sprowadzić Eduardo i Miroslava Radovicia. Realizując plan naprawczy w Bałtyku, z siedmioma zatrudnionymi wtedy piłkarzami podpisano ugody. A ostatnie wysokie zobowiązania zostaną spłacone do końca roku. Czyli w 2021 rok 90-latek powinien wejść już bez hamującego rozwój finansowego balastu…
Okazuje się, że kanciarzom i powstałym przez nich zawirowaniom także można pokazać wała. Ratownikiem zespołu w trudnych pandemicznych czasach zgodził się być legendarny na Wybrzeżu trener Jerzy Jastrzębowski, który z 3-ligową Lechią Gdańsk wygrał w 1983 roku Puchar Polski. I w nagrodę mierzył się wówczas w PZP ze słynnym Juventusem (notabene z Bońkiem w składzie). Mimo, że wiele wody upłynęło od tego czasu w… Bałtyku, JJ prowadzi gdynian równie skutecznie jak 37 lat temu rywala zza miedzy. W 7 kolejkach sobotni jubilat nie doznał jeszcze porażki, zajmuje 3. lokatę i jest na najlepszej drodze, żeby ukończyć sezon w czołowej 8. I tym samym zrealizować plan postawiony przez prezesa Paszulewicza. Jurek, stary wyga, doskonale zdaje sobie sprawę, że z uwagi na COVID-19 rozgrywki mogą zostać przerwane (i zakończone) przed metą. Przygotował zatem zespół tak, żeby punktował od początku. A to po zlikwidowaniu kominów płacowych, co musiało odbić się na jakości drużyny, wymagało naprawdę dużego kunsztu. Czy jednak ktoś, kto z perspektywy III-ligowca rzucał wyzwanie turyńskiej Starej Damie, teraz pęknie przed Jarotą Jarocin, Kotwicą Kołobrzeg, czy Radunią Stężyca? W końcu szlachectwo zobowiązuje!

ADAM GODLEWSKI
Adam Godlewski – dziennikarz sportowy, felietonista, specjalista od piłki nożnej. Związany jest ze sportem od ponad ćwierć wieku. Na naszych łamach pisze felietony sportowe z serii “Krótka piłka”.