• Felietony
  • Czy punkt z Hiszpanią będzie punktem zwrotnym dla Sousy?

Czy punkt z Hiszpanią będzie punktem zwrotnym dla Sousy?

Z ocenami poczekajmy do Szwecji, bo w ekipie dominuje chaos

W spotkaniu z Hiszpanią spodziewaliśmy się najgorszego, tymczasem zupełnie nieoczekiwanie Biało-Czerwonym udało się pozostać w grze o fazę grupową. Dwunastym zawodnikiem zespołu Paulo Sousy był fart, ale – jak mawiał nieodżałowany Kazimierz Górski – „więcej wart jest trener, który ma szczęście, niż lepszy trener, który szczęścia nie ma.” Wszystko funkcjonowało lepiej niż w meczu ze Słowakami, przede wszystkim naszym zawodnikom nie zabrakło determinacji i charakteru. Zagrali z zaangażowaniem, z odpowiednią agresją; pokazali cojones. Zdania są podzielone tylko w tej kwestii, czy jakościowa i mentalna przemiana to zasługa portugalskiego selekcjonera, czy raczej kapitana Roberta Lewandowskiego. Otóż w tym sporze jestem „team Lewandowski.” I to nie tylko dlatego, że wreszcie w reprezentacji widzieliśmy najlepszą odmianę RL9. Grającego blisko pola karnego rywali, stwarzającego zagrożenie, silnego, zmotywowanego, a przede wszystkim – motywującego partnerów do nieustannej walki. Z najlepszego wcielenia w barwach Bayernu Monachium zabrakło może jedynie luzu w świetnej sytuacji, przy dobitce strzału Karola Świderskiego. Jedynie!

Hiszpania - Polska Euro 2020

Robert – będąc sam przed Unaiem Simonem – chciał wykończyć tę „setkę” na siłę, zbyt efektownie. Siła przydała się za to w akcji, po której zdobył wyrównującego gola przestawiając obrońcę niczym juniora. Choć wedle zapowiedzi Ferrana Torresa to hiszpańscy stoperzy mieli w sobotę przykryć Lewandowskiego beretami. Nie zdołali, nasz kapitan miał dwie bramkowe okazje i mógł zanotować asystę. Generalnie zachowywał się na boisku tak, jak na lidera zespołu – przez duże L – przystało. Zresztą, nie tylko na boisku, gdyż wszystko, co dobrego zadziało się w naszej ekipie, zaczęło się podczas kolacji, na którą Lewy zaprosił tylko kolegów z drużyny. Czyli zaproponował takie otwarcie, jak podczas kadencji Adama Nawałki w Gdańsku, przed towarzyskim meczem z Litwą w czerwcu 2014 roku. Po którym wszyscy ówcześni kadrowicze zaczęli, po wewnętrznym oczyszczeniu, ciągnąć wózek w tę samą stronę. A w efekcie zjednoczenia jesienią pokonali – po raz pierwszy w naszej historii – Niemców; wtedy świeżo kreowanych mistrzów świata.

Po sobotnim remisie w Sewilli, osiągniętym w jeszcze bardziej szczęśliwych okolicznościach niż ten okrzyknięty zwycięskim, w 1973 roku z Anglią na Wembley, w przestrzeni publicznej pojawiło się pytanie, czy punkt wywalczony z Hiszpanią, może okazać się punktem zwrotnym w kadencji Sousy. Jako nacja, która bardzo chętnie miota się od ściany do ściany w formułowanych opiniach, w większości – zapewne niesieni entuzjazmem (a być może także jak
najbardziej uprawnionymi w zaistniałej sytuacji… procentami) – skłaniamy się właśnie ku takiej wersji. Tymczasem warto zachować dystans, a przede wszystkim wstrzymać się wydawaniem ostatecznych werdyktów do spotkania ze Szwecją, które trzeba wygrać. Czyli dokonać tego, czego nasz zespół pod wodzą portugalskiego selekcjonera w starciu z zawodowcami jeszcze nie potrafił dokonać. Andorę oczywiście pomijamy, półamatorzy się nie liczą. Prawdziwy egzamin, który oddzieli mężczyzn od chłopców, dopiero przed Biało-Czerwonymi. Musimy przekonać się, czy pozytywne pobudzenie na mecz z Hiszpanią nie było jednorazowym wybrykiem.

Co prawda, nasi piłkarze nadal stoją pod ścianą i muszą zagrać na identycznej żyle jak w sobotę, pytanie jednak, czy będą potrafili? Pytanie zasadne, i to z kilku powodów. Po pierwsze, dotąd nie było żadnej powtarzalności w zespole Sousy. Zarówno w kwestii personaliów, jak i taktycznych rozwiązań. Na nisko notowaną Słowację wyszliśmy z jednym napastnikiem, na faworyta grupy w Sewilli – z dwoma. Logika podpowiadałaby zgoła odwrotne rozwiązanie, dlatego trzeba wnikliwie obserwować, czy w meczu z Hiszpanią zobaczyliśmy kunszt selekcjonera, czy zadziałał jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności. Nie wiadomo także, jak po wybieganym na maksa sobotnim spotkaniu, polscy piłkarze zaprezentują się w środę w Sankt Petersburgu. Mając w nogach nie tylko kilometry zaliczone na boisku w stolicy Andaluzji, ale także dwie – liczące w sumie kilka tysięcy kilometrów – samolotowe podróże. Zwłaszcza że Szwedzi nie musieli nigdzie się ruszać po meczu ze Słowacją, a spotkanie drugiej rundy skończyli 30 godzin
przed Biało-Czerwonymi…

Wstrzemięźliwość w obwoływaniu przełomem remisu z Hiszpanią, która – jak się wydaje – aktualnie jest jeszcze większym placem budowy niż reprezentacja Polski pod kierunkiem Sousy jest wskazana także dlatego, że nawet w PZPN nie bardzo wierzą w tę drużynę. Przecież gdyby wierzyli, nie odwoływaliby w przeddzień wszystkich aktywności medialnych pierwotnie zaplanowanych na niedzielę. Strach przed kompromitacją musiał mieć chyba bardzo wielkie oczy… Już zresztą wcześniejsze wypuszczenie przebitki z odprawy sprzed inauguracji ze Słowacją, na której portugalski selekcjoner miał przestrzegać przed Milanem Skriniarem przy stałych fragmentach, było szukaniem alibi dla Sousy. I – mocno niesmacznym – cedowaniem winy za utratę gola oraz porażkę na piłkarzy. Być może zresztą to właśnie ów filmik rozsierdził Lewego i innych reprezentantów do tego stopnia, że spięli się i sprawili psikusa także specom od związkowego PR? Wykluczyć chyba nie można. Wszystkie wspomniane okoliczności prowadzą do wniosku, że w całej naszej ekipie – a nie tylko w zarządzaniu przez Sousę – dominuje chaos.

Jeśli zatem piłkarzom udałoby się wyjść z grupy – czego serdecznie Lewandowskiemu i spółce życzę mocno ściskając kciuki – stałoby się to raczej wbrew dalekim od sensownych w bieżącym roku posunięć prezesa Zbigniewa Bońka, a także jego najbliższych współpracowników, niż dzięki warunkom i logistyce zapewnionej przez związek. Właśnie taka jest moja prawda na temat sytuacji w reprezentacji Polski…

Adam Godlewski

Dziennikarz sportowy, specjalizujący się tematyce piłkarskiej. Zawodu uczył się w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przez prawie dekadę zapracował na miano jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych reporterów w swojej branży. Przez niemal 15 lat zarządzał tygodnikiem „Piłka Nożna”. Po drodze ekspert m.in. TVP, Canal+, Orange Sport, WP, radiowej Trójki, a obecnie redaktor naczelny "Sportowy24". Autor książki „Spowiedź Fryzjera”. Współautor wspomnień „Od Piechniczka, do Piechniczka”, „Pęknięty Widzew” i „Gwiazdy Białej Gwiazdy”. Dwukrotnie uhonorowany – przez piłkarzy polskiej ekstraklasy – Oscarem dla Najlepszego Dziennikarza Prasowego piszącego o futbolu w Polsce. Na naszych łapach pisze felietony z cyklu “Krótka piłka” oraz artykuły na mecze polskiej kadry.

Przeglądając tę stronę akceptujesz politykę cookies oraz regulamin strony więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close